Forum Nieoficjalne forum o Krzysztofie Ibiszu Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

VIVA
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne forum o Krzysztofie Ibiszu Strona Główna -> ARTYKUŁY Z PRASY
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:54, 09 Lis 2009    Temat postu: VIVA

1997 r.

KRZYSZTOF IBISZ - KOCHA ZOSIĘ I MARZY O DOMU Z OGRÓDKIEM


[link widoczny dla zalogowanych]

Osiągnął to, na co inni czekają całe życie. Zdobył olbrzymią popularność. Jest osobą, o którą zabiegają telewizje. Jako ulubieniec publiczności po raz trzeci nagrodzony został Wiktorem. Uległ namowom Mariusza Waltera i przeszedł do telewizji Wisła. Gorączkowo przygotowuje się do emisji pierwszego odcinka autorskiego show "Ibisz bez ograniczeń". Uważa, że każdy może osiągnąć sukces. Trzeba tylko dostatecznie mocno chcieć i morderczo pracować.

- Sprawia Pan wrażenie człowieka, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Skąd ten entuzjazm?

Myślę, że na sens życia składa się również przemijanie. Staram się wobec tego nie zmarnować żadnego dnia i żadnej godziny. Zapalam się do wszystkiego, co robię. Tylko takie podejście przynosi efekty.

- Mierząc coraz wyżej, wierzy Pan, że każda poprzeczka da się pokonać. Pozytywne myślenie to połowa sukcesu. Skąd ta wiara we własne siły?

Trafiłem kiedyś na książkę o zabawnym tytule "Jak zrobić pieniądze, będąc leniwym". Omawiano w niej prawdy na ogól znane, ale nie zawsze stosowane. Potem sporo czytałem tak zwanej literatury pozytywnego myślenia. Uwierzyłem, że jesteśmy tacy, jak nasze wyobrażenie o sobie, a zmiana może nastąpić tylko w nas samych. Ci, którym brak wiary w siebie, sami skazują się na klęskę. Niepozytywne myślenie wynika również z tradycyjnego polskiego stylu życia i z polskiej mentalności. Amerykanin zapytany "Co słychać?" opowie o swoich sukcesach, a Polak wymieni wszystkie choroby swojej rodziny.

- Jak reaguje otoczenie na człowieka, który chce być najlepszy?

Przecież ci, którzy odnoszą sukcesy, nie są lubiani. Wielokrotnie dawano mi odczuć, że taka postawa nie jest akceptowana. Jesteśmy zaprogramowani na nieudacznictwo i nim się szczycimy. Powód do dumy ma na przykład licealista, który źle się uczy albo ma słabe stopnie. Swój chłop, bo nie próbuje się wybić. Nasze społeczeństwo dąży do wyrównania poziomu w dół. Jeżeli nie jesteś przed szeregiem, to możesz czuć się bezpiecznie, bo nikomu nie zagrażasz.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Wydawało się, że w telewizji publicznej jest Pan o krok od spełnienia marzeń. Scenariusz programu "Ti Vi szoł Ibisza" doczekał się zgody na realizację. Nie doszło jednak do nagrania. Może otoczenie nie akceptowało, że chciał się Pan wybić?

Mam powody, żeby tak myśleć. Wokół mojego show panowała atmosfera złej woli, spowodowana chyba zwykłą ludzką zawiścią. Na drodze do realizacji programu wciąż napotykałem trudności: brak studia, brak czyjegoś podpisu. Zrozumiałem wtedy, że w TVP nikomu nie zależy na wykorzystywaniu moich pomysłów. Przypisano mi rolę modnej twarzy, która miała za zadanie przyciągać widzów. Traktowano mnie jak przygłupa, który potrafi ładnie się uśmiechać. Praca prezentera miała niewiele wspólnego z dziennikarstwem i przestała mnie satysfakcjonować. Czułem, że zaczynam się w niej dusić. Byłem już tym wszystkim zmęczony, dlatego skorzystałem z propozycji przejścia do TV Wisła. Tu dano mi szansę zawodowej samorealizacji.

- W telewizji publicznej trafił Pan na barierę nie do pokonania. Sądzę, że to dla Pana duża porażka zawodowa.

Traktuję ją jako początek sukcesu. Prawdziwą przygodę telewizyjną i dziennikarską mam dopiero przed sobą. Zostałem doradcą prezesa TV Wisła Adama Gorczyńskiego. Mam wpływ na charakter programowy nowej stacji, selekcjonuję scenariusze, zajmuję się poszukiwaniem i kreowaniem nowych gwiazd telewizyjnych. Za kilka dni poprowadzę własny program rozrywkowy "Ibisz bez ograniczeń" i teleturniej rodzinny "Wszystko albo nic". Zamierzam wrócić do mojego pierwszego zawodu, którym jest aktorstwo, i zagrać w telenoweli produkowanej przez TV Wisła. Jestem pełen optymizmu i wiary, że w nowej stacji uda mi się zrealizować marzenia zawodowe.

- Czy w związku z przejściem do TV Wisła nie obawia się Pan spadku popularności?

Podjąłem ryzyko. Wiem, że żadna prywatna stacja nie jest w stanie przewyższyć poziomu oglądalności telewizji publicznej. Głęboko wierzę w naszą propozycję programową. Będzie interesująca i z pewnością zdobędziemy widzów. Może w przyszłym roku po raz czwarty dostanę Wiktora Publiczności...?

- Ukończył Pan łódzką szkołę filmową, studiował reżyserię w Montrealu, a po powrocie do Polski był Pan posłem na Sejm z ramienia Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. Marzył Pan o pracy w telewizji, a dziś pełni Pan ważną funkcję w TV Wisła. Jak się Pan czuje, osiągnąwszy cel?

Znakomicie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po osiągnięciu jednego celu wyznacza się następny.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Czy Pana pracoholizm wynika tylko z miłości do pracy, czy może i do pieniędzy?

Parę lat temu postanowiłem zmienić swoje życie. Miałem wtedy motywację, żeby więcej zarabiać, a za jakiś czas mieć mieszkanie i samochód. Skromne życie aktora przestało mnie satysfakcjonować. Moim pierwszym zajęciem było mycie okien w hotelach, sklepach, biurach i urzędach. Mam na koncie 560 umytych szyb w kancelarii prezydenta. Potem założyłem agencję reklamową, byłem agentem ubezpieczeń WARTY, właścicielem szkoły wdzięku. W pewnym momencie zauważyłem, że moja przedsiębiorczość wcale nie wynika z dążenia do gromadzenia dóbr materialnych. Fascynowało i motywowało mnie to, że sam potrafię stworzyć firmę. Kiedy przestałem koncentrować się na pieniądzach, same zaczęły napływać. Miałem wówczas pełną satysfakcję. Robiłem to, co mnie interesowało, a na dodatek mogłem się z tego utrzymać. W tej chwili moja aktywność zawodowa jest wyłącznie wynikiem pasji. Kocham tę pracę i w pewnym sensie jestem jej niewolnikiem. Inaczej nie potrafiłbym żyć.

- Czy przywiązuje Pan dużą wagę do pieniędzy?

Chyba dla każdego faceta mają one ogromne znaczenie. Niezależność finansowa dodaje pewności siebie. Poza tym są one jednym z atrybutów sukcesu. Chciałbym mieć sporo pieniędzy na koncie i wcale się tego nie wstydzę.

- Co jest w życiu najistotniejsze?

Nie zmarnować czasu, przejść przez życie ze świadomością, że się nikogo nie skrzywdziło. Życie człowieka trwa tak krótko. Jest niczym wobec wszechświata. Pracą zagłuszam lęk przed śmiercią i chcę zaznaczyć swoją obecność. Staram się zrealizować to poprzez dziennikarstwo. Dziennikarz tworzy opinię społeczną. Chciałbym przysłużyć się budowaniu lepszego społeczeństwa, próbując zmienić złe, niezdrowe nawyki. Moim marzeniem jest, aby Polska XXI wieku była krajem bez papierosa. Chcę przekazać ludziom swoją pozytywną energię i pokazać, że każdy może osiągnąć sukces. Wystarczy tylko dobrze wykorzystywać swój czas i możliwości.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Czy porzucił Pan aktorstwo, podejrzewając, że nie przyniesie ono Panu sukcesu?

Nie. Uważałem, że będę bardzo dobrym aktorem. Irytowało mnie tylko to, że jestem narzędziem w rękach reżysera. Zawsze wolałem ustawiać, niż być ustawianym. Dziennikarstwo jest zajęciem o wiele ciekawszym. Pozwala kreować rzeczywistość. Tu ja wymyślam i to właśnie jest takie fascynujące.

- Wszystko się Panu udaje. Nawet porażki traktuje Pan jako początek sukcesu. Skąd ta łatwość pokonywania przeszkód?

Miałem trudne dzieciństwo. Pochodzę z rozbitej rodziny. Od dziecka musiałem sam dawać sobie radę z własnymi problemami i przezwyciężać trudności. Zahartowało mnie życie.

[link widoczny dla zalogowanych]

Dwa Wiktory - szef TV Wisła Mariusz Walter i jego najcenniejszy nabytek.

- A może trudne dzieciństwo ułatwia zostanie gwiazdą?

To samo pytanie zadałem Mike'owi Oldfieldowi. Jemu też kiedyś było ciężko. Doszliśmy do jednego wniosku: trudne dzieciństwo - łatwe życie. Ludzie z nieszczęśliwych rodzin chcą szybciej wyrwać się z domu i zależeć tylko od siebie. Na ogół dzieci bogatych rodziców są sfrustrowane i niezaradne. A dlaczego? Bo jest im za dobrze. Mają za łatwe życie i dostają za dużo pieniędzy. Ja wiedziałem, że sam muszę stanąć na własnych nogach.

- Co będzie, gdy osiągnie Pan już wszystko? Czy zastanawiał się Pan nad dalszym ciągiem? Przewiduje Pan zmianę zawodu?

Telewizja jest dla mnie sztuką, jak teatr czy kino. Nie wyobrażam sobie kresu osiągnięć w tej dziedzinie. Uważam, że granicę mają tylko możliwości fizyczne i zdrowie. Sądzę, że do końca będę pracował z poczuciem, iż mam jeszcze wiele do zrobienia.

[link widoczny dla zalogowanych]

- W zawrotnym tempie pnie się Pan na sam szczyt kariery. Jednak za sukces zawodowy płaci się wysoką cenę, jaką jest utrata prywatności. Nie traci Pan zbyt wiele?

Zastanawiałem się nad tym. Nie mam czasu na przeczytanie zaległych książek, na wypicie piwa z kolegami i na wiele innych prywatnych spraw. Ale dla mnie tylko takie życie ma sens. Umarłbym w domu. Muszę pracować. To jest silniejsze ode mnie. Gorzko to zabrzmi, ale mój pracoholizm jest takim samym uzależnieniem jak inne nałogi. Cieszy mnie każda sekunda, w której mogę coś robić. Profesor Kotarbiński powiedział: "Jeżeli masz mało wolnego czasu, weź sobie dodatkowe zajęcie". Ściśle trzymam się tej zasady. W tym roku kończę dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Mam mnóstwo pracy w TV Wisła. Pojawiają się nowe propozycje, nowe konspekty. Muszę znaleźć czas, żeby to wszystko spisać. Mimo że znam angielski, raz w tygodniu chodzę na konwersacje. Codziennie wychodzę z domu o ósmej rano i nie wracam przed północą. Nie mam czasu na sen. Oprócz tego muszę wiedzieć, co dzieje się w kulturze, gospodarce, polityce. Mój sukces okupiony jest ogromnym wysiłkiem. Sądzę, że tylko tak warto żyć.

- Czasem jednak trzeba się trochę oderwać od pracy. Jak Pan odpoczywa?

W siłowni. Po wyjściu z niej czuję, że cały świat należy do mnie. Poza tym mam przyjaciół, z którymi nie muszę spotykać się codziennie, co tydzień czy co miesiąc. Nie jest nam potrzebna wzajemna adoracja. Wystarczy świadomość, że jeśli jesteśmy sobie potrzebni, zawsze możemy na siebie liczyć.

[link widoczny dla zalogowanych]

Odpoczywa w siłowni. Po wyjściu z niej czuje, że cały świat do niego należy.

- Co chciałby Pan zrealizować w najbliższej przyszłości?

Wszystkie myśli i pragnienia koncentruję w tej chwili na wywiązaniu się z ważnego zadania, jakie postawiła mi TV Wisła i na zrobieniu programu, który zdobędzie widzów. Ciąży na mnie ogromna odpowiedzialność: uwierzono we mnie i nie mogę nikogo zawieść. Prywatnie marzy mi się dom z ogródkiem. Tam bym czytał wszystkie zaległe książki. W przyszłości, oczywiście, chciałbym założyć rodzinę i mieć dzieci.

- Czy jest ktoś, z kim mógłby Pan spędzić resztę życia?

Tak, choć za wcześnie o tym mówić. Czekałem na nią bardzo długo. Zosia to mój ideał: inteligentna, błyskotliwa i piękna. Pracuje jako modelka i studiuje na wydziale zarządzania w Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Życie wystawiło Pana związek na ciężką próbę...

Takie są realia. Podpisałem kontrakt z telewizją w Krakowie, a Zosia została w Warszawie. Mam nadzieję, że odległość nas nie rozdzieli i uda się nam wytrzymać to zawrotne tempo życia.

Rozmawiała: Katarzyna Dąbkowska-Rędaszka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:42, 09 Lis 2009    Temat postu:

nr 18 z 13.10.1997 r.

KRZYSZTOF IBISZ: ŻYĆ I KOCHAĆ NA FULL!

Wciąż uczy się trudnej sztuki okazywania uczuć!


[link widoczny dla zalogowanych]

Na wywiad godzi się od razu, spotykamy się jeszcze tego samego dnia późnym popołudniem w gmachu telewizji TVN, przy ulicy Augustówka. Trwają jeszcze prace wykończeniowe, kręcą się robotnicy, ustawiają meble, dokręcają gniazdka. Wciąż ktoś wchodzi, wychodzi, dzwoni telefon. Szukamy bardziej spokojnego miejsca. Nie jest to proste, ale w końcu się nam udaje. Krzysztof Ibisz jest rozluźniony i uśmiechnięty, mimo dość późnej pory tryska energią.

Ubrany w niebieski T-shirt, jasne dżinsy, adidasy, z krótkimi włosami i kozią bródką - wygląda inaczej, niż go zapamiętałam z "Czaru par". Szybko nawiązujemy kontakt, spontanicznie przechodzimy na "ty". Na moje pytania odpowiada bez zahamowań, żywiołowo, o wszystkim mówi z pasją.

[link widoczny dla zalogowanych]

W związku z Zosią jest zwolennikiem tradycyjnego podziału ról: on "przynosi upolowaną zwierzynę", ona "przyrządza ją na obiad"

- Przez ostatnie kilka miesięcy mogli Cię oglądać tylko widzowie regionalnej telewizji "Wisła". Nie boisz się, że straciłeś popularność, że Twoi dawni fani zapomnieli o Tobie?

Chyba nie jest tak źle. Ludzie mnie poznają, zaczepiają na ulicy, proszą o autograf. Kiedy byłem ostatnio na Helu, podszedł do mnie mężczyzna z komórką i prosił, żeby pozdrowić jego żonę, bo inaczej nie uwierzy, że mnie widział. Na plaży ludzie zaczepiają mnie, podsuwali mi kartki pocztowe, żebym dopisał się do pozdrowień dla znajomych.

- Decyzja o odejściu z telewizji publicznej była chyba jednak sporym ryzykiem.

Uważam, że ryzyko w życiu jest niezbędne. W telewizji publicznej mógłbym doczekać spokojnej emerytury. Ale ja zaryzykowałem, zdecydowałem się na pracę w telewizji TVN. Wiedziałem, że może pójść za tym spadek popularności, ale w zamian będę miał własne programy, komfort pracy, bardzo dobre porozumienie z szefami.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Telewizja TVN startuje już 3 października. W jakich programach będziemy mogli Cię oglądać, czym tym razem chcesz zdobyć widzów?

Będę robił kilka programów, dwa teleturnieje i duży show o miłości. Będę także co środa prowadził poranny blok "Ciężko ranne pantofle", poza tym wystąpię w telenoweli.

- Kogo zagrasz?

Nie zdradzę, scenariusze pierwszych odcinków są tajemnicą handlową TVN. Mogę tylko powiedzieć, że nie będę grał kogoś innego, niż jestem.

- To znaczy, że zagrasz samego siebie?

Charakterologicznie tak, choć nie wszystkie przygody, które mi się zdarzą, będą prawdziwe.

- Czy w swoich programach pozostaniesz nadal grzecznym chłopcem z okładki?

Ponieważ jestem inny niż rok temu, to programy będą także inne. Nie będę się już tak serio ubierał jak w telewizji publicznej, będę elegancki, ale bardziej na luzie. Jestem, jaki jestem i taki będę na antenie.

- A jaki teraz jesteś?

Jestem coraz bardziej wolnym człowiekiem.

[link widoczny dla zalogowanych]

Zespół, któremu szefuje, już zdążył zarazić swoją pasją - Od lewej: Patrycja Hanczakowska, Beata Dunikowska, Janusz Franke, Inga Czerny

W telewizji publicznej mógłby doczekać zasłużonej emerytury. A jednak zaryzykował.

- Co to znaczy?

Inaczej podchodzę do bardzo wielu spraw, do życia, miłości, innych ludzi. Nauczyłem się szanować innych, ich potrzeby, indywidualność. Jestem teraz po prostu bardziej rozluźniony, zdystansowany. Jest też we mnie więcej szaleństwa.

- Na czym polegają te Twoje szaleństwa?

Na różnych głupich pomysłach. Szybko wpadam na jakiś szalony pomysł i równie szybko go realizuję. Ostatnio w Krakowie, podczas nagrywania programu, dostałem strój lajkonika, poszedłem na Rynek i nazbierałem na parę piw, jako maskotka turystyczna. Bardzo lubię duże imprezy, gdzie jest mnóstwo ludzi, których nie znam. Uwielbiam szaleć, tańczyć, pić piwo, bawić się na full. Zdarza mi się tańczyć nawet na stole. Jak się bawię, to tak do końca, do samego dna.

- Skąd bierzesz na to czas? Do tej pory uchodziłeś za strasznego pracoholika...

Zmieniłem się. Potrafię w piątek wieczorem pojechać na przykład nad Zatokę Pucką i wrócić w niedzielę w nocy. Nurkuję, skaczę na bungi, pływam na wakeboardzie - takiej desce, na której pływa się za motorówką. Wygląda jak snowboard, jest bardzo szybka. Teraz przygotowuję się do latania na spadochronie za motorówką.

- Czuję, że musi Ci to sprawiać wielką frajdę...

Uwielbiam to. Jak tak pędzę na wakeboardzie, to zaczynam krzyczeć i nawet nie wiem, dlaczego, może ze szczęścia. To jest takie dziwne uczucie, o którym trudno jest opowiedzieć. Jak płynę w ślizgu na desce, jest piękna pogoda, wiatr, duża fala, to czuję się cudownie samotny. To jest fantastyczne uczucie.

- A co na to Zosia?

Oboje pływamy na desce, Zosia jest w tym bardzo dobra. Nie lubi natomiast, kiedy skaczę na bungi. Prosiłem kiedyś, żeby nakręciła mnie na wideo, ale zdecydowanie odmówiła. Oboje uwielbiamy też jeździć na nartach.

- Opowiedz, jak się poznaliście.

To było w Łodzi na pokazie mody. Ja byłem zaproszony, ona pracowała. Zaczęliśmy rozmawiać przypadkiem i bardzo chłodno. Wracając do Warszawy podwiozłem ją na dworzec. Jechała do domu, do Leszna. W ostatnim momencie, wyjmując jej bagaże, poprosiłem o telefon. Po kilku dniach do niej zadzwoniłem.

- Dlaczego?

Najpierw zobaczyłem w niej piękną dziewczynę, później mnóstwo innych rzeczy - ciepło, otwartość, całą magię, którą miała w sobie. Czułem, że bardzo chcę ją poznać, że możemy mieć ze sobą wiele wspólnego. No i się nie zawiodłem. Spotkaliśmy się dwa i pół roku temu. Od dawna mieszkamy razem.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Świętowaliście rocznicę pierwszego spotkania?

Świętujemy z Zosią wszystko, co da się świętować. Nowe osiągnięcia w pracy, nowe pomysły, nawet kupno jakiejś nowej rzeczy. Otwieramy jedną z butelek z mojej kolekcji win bordo, jemy kolację przy świecach, idziemy do restauracji.

- Spełniły się już Twoje marzenia o domku z ogrodem?

Jeszcze nie, ale pracuję nad tym. Na razie mieszkamy w eleganckim osiedlu w Warszawie, w stumetrowym mieszkaniu, które w stanie surowym kupiłem trzy lata temu, i praktycznie do tej pory jeszcze je urządzamy. Właśnie kładą mi terakotę na tarasie. Ale domek musi być. Pracuję w strasznym zgiełku, wśród tłumu ludzi. Marzę o spokoju.

- Na razie jednak urządzasz mieszkanie. Właśnie, Ty czy Zosia?

Zosia. Chcę, aby czuła się gospodarzem. Jak coś chce kupić, to nie protestuję, chyba że jest to tak droga rzecz, że nas na nią nie stać. Ostatnio z pokoju gościnnego wyrzuciliśmy łóżko i kupiliśmy takie stojące, jak w sklepach, wieszaki - robimy tam garderobę. Jestem chyba facetem, który mógłby w Polsce bić rekordy w liczbie posiadanych garniturów. Mam ich chyba ponad czterdzieści.

- A jak w Waszym związku wygląda podział ról?

Mam do tego bardzo tradycyjny stosunek. Uważam, że mężczyzna jest tym, który poluje. Wiem, że to jest teraz niemodne. Zosia lubi gotować. To, że pierze i prasuje, też jej nie przeszkadza. Ja lubię dbać o samochód, naprawiam różne rzeczy. Gdybyśmy nagle mieli się zamienić, to ona byłaby nieszczęśliwa, zajmując się samochodem, a ja umierałbym w kuchni, więc po co na siłę zmieniać to, z czym jest nam dobrze.

- Nigdy nie wchodzisz do kuchni?

Przygotowuję czasem kolacje, świetnie przyrządzam na przykład awokado na ostro.

- Wygląda na to, że jesteście idealną parą.

Zdarza się nam mieć różne zdania na jakiś temat. Ostatnio na temat muzyki. Ja bardzo lubię słuchać Kazika, a Zosia woli U2 albo Prodigy.

- Co, Twoim zdaniem, jest najtrudniejsze w życiu we dwoje?

Najtrudniejsza jest codzienność. Przyzwyczajenie, które w pewnym momencie dochodzi do głosu. Trudne jest pokonanie poczucia, że ten drugi człowiek należy już do ciebie, że nie musisz się już starać. Związek, nad którym się nie pracuje, rozpada się. Paradoksalnie, najtrudniej przez cały czas podobać się partnerowi.

- A co robisz, żeby być ciągle atrakcyjny?

Wiesz, to trudne pytanie. Odbywa się to na wielu poziomach. Staram się czytać wszystkie książki, o których się mówi. Staram się wiedzieć więcej o świecie niż Zosia, oprócz tego dbam o siebie tak czysto fizycznie, żeby być też atrakcyjnym zewnętrznie. Nie boję się nawet zwariowanych pomysłów, jeśli tylko wiem, że sprawią Zosi przyjemność. Kupuję kwiaty, robię niespodzianki.

- A zauważasz zmianę fryzury, nową kreację Zosi?

Pod tym względem jestem typowym samcem, nie widzę nic. Niestety. Nie pamiętam też o żadnych datach, rocznicach, urodzinach. Nie jestem w stanie tego zapamiętać, na szczęście mam wszystko wpisane do komputera.

- Czym dla Ciebie jest małżeństwo?

Nie wymyślono jeszcze nic lepszego. Małżeństwo daje bardzo potrzebne poczucie stabilizacji. Decydując się na małżeństwo, ludzie przysięgają przed Bogiem, że nie opuszczą się aż do śmierci. Może dlatego nie podjąłem jeszcze tej decyzji. Do tego trzeba dojrzeć.

- Wielu mężczyzn twierdzi, że trudno jest im zrozumieć duszę kobiety. Ty też masz z tym problemy?

Ciężko jest mi zrozumieć kobiety. My jesteśmy prości. Faceci to prawie sama fizjologia, natomiast kobiety są tajemnicą, są nieodgadnione. Dlatego mnie fascynują.

- A co jest dla Ciebie najbardziej seksowne w kobietach?

Stopy. Muszą być szczupłe, długie, z wysokim podbiciem i zadbane. Lato jest dla mnie rajem - wszystko widać jak na dłoni. Bardzo ważny jest dla mnie dotyk. Jestem pewien, że poznałbym swoją dziewczynę po dotyku w tłumie innych kobiet. Zwracam też uwagę na zapach, lubię naturalny zapach skóry.

- Masz problemy z okazywaniem uczuć?

Ogromne. Przyznam ci się, że to jest mój wielki problem. Nie potrafię okazywać uczuć w takim stopniu, w jakim bym chciał. Niełatwo przychodzą mi spontaniczne czułe gesty. Muszę się przełamywać, pokonać jakieś wewnętrzne opory, ale wciąż nad tym pracuję.

[link widoczny dla zalogowanych]

Uwielbia niebezpieczne sporty, szybkie motory i życia na całego

- Jaka jest Twoja recepta na szczęśliwe życie?

Chcę świadomie przeżywać każdą sekundę, nie krzywdząc przy tym innych ludzi. Tak jak śpiewa Kazik: "Witaj się, jakbyś pierwszy raz się witał, żegnaj się, jakbyś żegnał się na zawsze". Szczęście dla mnie to poczucie, że żyję na całość, kocham na full, pracuję na fuli i odpoczywam na full. Szczęście to także poczucie, że mogę coś po sobie zostawić.

- Jesteś szczęśliwy?

Tak.

- Gdybyś miał przeprowadzić wywiad sam ze sobą, to jakie pytanie byś sobie zadał?

Zapytałbym się, kim jestem.

- I co byś odpowiedział?

Że nie znam odpowiedzi na to pytanie.

- Czy jeszcze o coś byś się spytał?

Nie. Bo poza tym wszystko o sobie wiem.



Rozmawiała Hanna Wolska
Zdjęcia Olek Iwaszkiewicz

Stylizacja i makijaż Anna Męczyńska


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:42, 10 Lis 2009    Temat postu:

14.09.1998 r.

ANNA I KRZYSZTOF IBISZOWIE - ŚLUB Z KSIĘDZEM I PASTOREM


[link widoczny dla zalogowanych]

Krzysztof: Aniu, opowiedz jak się poznaliśmy.

Ania: Przecież to ty mnie poznałeś... No dobrze. Krzyś poszedł na sesję zdjęciową dla telewizji TVN do Marcina Tyszki, mojego przyjaciela i...

K: ...powiedziałem Marcinowi: "Znasz najpiękniejsze kobiety w kraju. Powiedz mi, która jest nie tylko piękna, ale i dobra, inteligentna, zaradna, taka, że można mieć do niej zaufanie". A on do mnie: "Jest tylko jedna taka. Ania Zejdler". Więc zdobyłem telefon do Ani, zadzwoniłem, umówiliśmy się w kawiarni. Było bardzo miło. Choć Ania mi się spodobała, nie powiedziałem jej na pożegnanie, że zadzwonię, nie zaproponowałem kolejnego spotkania. Wytrzymałem taktycznie tydzień, znów zadzwoniłem i tak zaczęliśmy się spotykać.

A: A ja taktycznie zapomniałam po tym tygodniu, że się wcześniej spotkaliśmy. Dwa tygodnie wcześniej rozstałam się z moim poprzednim chłopakiem i zaczęłam przyzwyczajać się do nowej sytuacji.
K: Ja w tym samym czasie rozstałem się z moją poprzednią dziewczyną.

A: Myślałam o wyjeździe do Nowego Jorku, miałam tysiące planów dotyczących mojej osoby i nie chciałam z nikim się wiązać. Cieszyłam się, że będę robić to, na co mam ochotę. Kiedy zadzwonił Krzysiek, którego w ogóle nie znałam, zastanawiałam się, czego może chcieć. W swojej naiwności myślałam, że będzie to spotkanie zawodowe. Zapytałam, o czym będziemy rozmawiać, żebym się mogła przygotować. Odpowiedział, że powie mi na miejscu. Poszłam jak na spotkanie służbowe i wyszłam jak ze spotkania służbowego, nie dowiedziawszy się, o co mu chodziło. Pomyślałam: dziwny facet. Za tydzień jednak znów zadzwonił, spotkaliśmy się i tak się zaczęło.

K: Ale wcześniej widziałaś mnie w telewizji, kojarzyłaś mnie, więc możesz powiedzieć, czy ci się podobałem.

A: Tak, chociaż nie traktowałam cię jak gwiazdę. Nie byłeś dla mnie jak dla tysięcy Polaków osobą, od której bierze się autograf, tylko normalnym człowiekiem. Znam dużo sławnych osób i nie robiło to na mnie wrażenia. Ale oczywiście podobałeś mi się jako mężczyzna.

K: A ja na pierwszym spotkaniu byłem Anią zauroczony. Wiadomo, że mężczyzna najpierw patrzy. Patrzyłem przede wszystkim na jej piękne ręce, twarz, oczy. Tak mi się podobała, że nawet trudno mi było słuchać, co mówi. A mówiła cały czas, na pewno bardzo interesująco, tylko nie mam pojęcia o czym. Cały czas patrzyłem.

A: Wydaje nam się, że to było tak dawno temu, że znamy się już od lat, a nie od roku.

[link widoczny dla zalogowanych]

Krzyś w życiu trzyma ster

K: Może dlatego, że jesteśmy do siebie bardzo podobni, nawet fizycznie. Wszyscy nam mówią, że wyglądamy jak rodzeństwo. Podobnie reagujemy. Mimo różnicy wieku. Według mnie to mała różnica, jedynie 10 lat.

A: Ja w ogóle tej różnicy nie odczuwam. Dajemy sobie dużo wolności, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wolność nie oznacza, że każde z nas robi co chce, nie licząc się ze zdaniem drugiej osoby. Na przykład idziemy razem na imprezę, ale jeśli ja po trzech godzinach jestem zmęczona i chcę wrócić do domu, to nie znaczy, że na siłę ciągnę Krzyśka ze sobą. Zostaje i bawi się tak długo, jak tylko chce. Nie ograniczamy się, ale wspieramy w tym, co robimy. Różnimy się naprawdę niewieloma rzeczami, raczej drobiazgami.

K: Mamy na przykład inne poczucie humoru.

A: Tak, Krzyś się śmieje z innych rzeczy niż ja. Uwielbiam stare polskie komedie czy francuski dowcip. Krzyś zarykuje się przy Jasiu Fasoli, na którego ja nie mogę patrzeć. A tak przy okazji: kiedy Krzyś po raz pierwszy zaprosił mnie do siebie do domu, otworzył mi drzwi w fartuszku, zrobił kolację i wypożyczył trzy kasety z Jasiem Fasolą. Złapałam się za głowę. Zdołałam obejrzeć tylko połowę jednego filmu.

K: Poszliśmy któregoś dnia do kina na "Blues Brothers 2000". Ja śmiałem się na całe kino, wrzeszczałem, a Ania patrzyła na mnie z politowaniem. Kocham taki humor. Słuchamy także innej muzyki, czasami się o to sprzeczamy.

A: Lubię muzykę nastrojową, sentymentalne piosenki z lat 50-60, muzykę poważną, na przykład Czajkowskiego. Krzysiek tego nie znosi, więc mi zamontował słuchawki do wieży! Natomiast w samochodzie ja wybieram muzykę, bo inaczej przez całą drogę leciałby rap.

K: Ale w życiu to ja trzymam ster i jestem z tego bardzo dumny.

A: Do tej pory nie zdarzyło mi się być uległą w związkach. Może dlatego, że dopiero Krzysiek dobrze mnie rozumie. Jesteśmy przyjaciółmi, a nie rywalami i jedno nie musi udowadniać drugiemu, że jest silniejsze. O dziwo, nagle odkryłam, że chce mi się nauczyć gotować, co oczywiście nie znaczy, że się zamienię w kurę domową. Sprawia mi przyjemność, że wieczorem siadamy razem do kolacji, że dbam o Krzyśka i on to docenia.

K: Kobieta, która poświęcałaby się bez reszty garnkom i domowi, nie mogłaby mi zaimponować. Chcę, żeby każde z nas realizowało swoje cele i było szczęśliwe. Chociaż gdyby Ania nagle stwierdziła, że siedzenie w domu i gotowanie stanowi cel jej życia, uznałbym może, że to jej sprawa. Na szczęście tak nie jest, Ania to osoba bardzo ambitna. Bardzo bym chciał, żeby osiągnęła wszystko, o czym marzy i żeby była dobra w tym, co chce robić. Mam wrażenie, że Ania uznaje kierowniczą rolę męża, żeby dać mi męską satysfakcję. Jak jest naprawdę, tego nie wiem.

A: Najważniejsze jest, że my się przyjaźnimy. Mamy do siebie zaufanie. Wiem, że jeśli mówię Krzyśkowi tajemnicę, to nie muszę zaznaczać, żeby nikomu nie powtarzał. Wiem, że w pewnych sytuacjach zachowa się w stosowny sposób, nie zawiedzie. Zwierzamy się sobie z różnych rzeczy, jak dziewczyny.

K: Pierwszy raz doznaję takiego uczucia.

A: Myślę, że nawet za dużo sobie mówimy.

[link widoczny dla zalogowanych]

Małżeństwo jak rodzeństwo. Ich związkiem od początku pasjonowały się wszystkie media. On - Krzysztof Ibisz, dziennikarz i prezenter, najpierw 1 Programu Telewizji Polskiej, potem telewizji TVN, jedna z najbardziej pożądanych partii w kraju. Ona - piękna studentka prawa i italianistyki, początkująca, ale obiecująca dziennikarka. Ślub cywilny wzięli po cichu 20 czerwca. Ślub kościelny - z wielką pompą 5 września.



Tacy wspaniali teściowie

A: Co poświęciłam dla małżeństwa z Krzysiem? Zrezygnowałam z wyjazdu do Nowego Jorku.

K: A ja - uznając, że już znalazłem kobietę mojego życia - zrezygnowałem z dalszych poszukiwań.

A: Nie, żartuję z tym wyjazdem. Zyskałam to, że do Nowego Jorku pojedziemy już razem, tyle że w późniejszym terminie. Nie poświęciłam niczego, lecz zyskałam - Krzyśka. W życiu, tak jak Krzyś mówi, trzeba się zastanowić, czy człowiek nadal chce szukać, czy uznał, że znalazł tę osobę, z którą warto być i chce się z nią budować przyszłość. Rozglądać się można do końca życia, tylko nic z tego nie wynika. Można szukać w nieskończoność, ale to do niczego nie prowadzi. W którymś momencie trzeba się zdecydować i budować szczęście z jedną osobą. Jeśli ta osoba spełnia 90 procent oczekiwań - to już jest dobrze. A najlepiej mieć jeszcze świadomość, że drugiej takiej się nie znajdzie.

K: Ja niczego nie poświęciłem dla Ani, wciąż tylko zyskuję na tym związku. W ogóle mam wielkie szczęście. Oprócz Ani zyskałem wspaniałych teściów. To ważne, jacy są ci drudzy rodzice, którzy się w życiu pojawiają. Nawet nie śmiałem marzyć, żeby byli tak wspaniali jak moi. Jej rodzice w pełni mnie zaakceptowali, a moja mama jest zakochana w Ani. Czuję, że cały czas trzyma jej stronę. Solidarność kobieca. Tata też bardzo ją lubi. Gdy wyjeżdżam, rodzice często do niej dzwonią, żeby zapytać, jak sobie radzi, troszczą się o nią.

A: Moi rodzice uważają Krzysia za swojego syna. Tata od razu Krzysiowi powiedział, że jest u nich w domu na takich samych prawach jak ja, że teraz mają dwójkę dzieci i będą nas tak samo traktować.

K: Rodzice Ani są takimi ludźmi, że spędzanie z nimi czasu jest ogromną frajdą, także od strony intelektualnej. Uwielbiam ich odwiedzać.

[link widoczny dla zalogowanych]

Od kiedy są razem, bardzo się zmienili. On nie upiera się przy swoim, ona również. Nauczyli się wzajemnie ustępować.

Małżeństwo przyspiesza karierę

A: Zarabia oczywiście Krzyś. Chciałabym też i ja, ale boję się, że jak zacznę się zajmować pieniędzmi, zaniedbam studia. Jestem na IV roku italianistyki. Oprócz tego studiuję prawo, ale wzięłam urlop. Połączenie tych studiów okazało się niemożliwe. Ale jak tylko skończę italianistykę, wracam na prawo. Czeka mnie jeszcze ładnych parę lat nauki.

K: Ania pisze, czasem robi tłumaczenia, ale generalnie zarabiam ja. Wszystko w domu jest wspólne. Poza tym Ania udziela mi cennych rad dotyczących mojej pracy. Jest moim krytykiem. Ostrym, ale i życzliwym. I bardzo szczerym. Mówi mi rzeczy, których inni mi nie powiedzą.

A: Może jestem ostra, ale robię to w dobrej wierze, bo chcę dla niego jak najlepiej. Oglądam wszystkie programy Krzysia, wyszukuję w prasie opinii na jego temat.

K: Ania najwcześniej zauważa moje błędy, jest moim prywatnym "wykrywaczem". Razem omawiamy moje potknięcia i próbujemy im zaradzić. Monitoring mam na bieżąco.

A: Uważam, że tych błędów jest bardzo mało, ale jeśli ktokolwiek ma zastrzeżenia do jego pracy, zastanawiam się, czy ten ktoś miał rację, co należy zmienić. On nie ma czasu zajmować się każdym zdaniem wypowiedzianym na jego temat. Gdy Krzysiek pracuje, smutno mi bez niego, ale nie nudzę się. Lubię być sama w domu.

K: A ja nie, lubię wieczory tylko z Anią.

A: Ja, kiedy za nim tęsknię, puszczam sobie jazz...

K: ...którego nie masz szansy posłuchać przy mnie, bo gdybym był przy tobie, słuchalibyśmy innej płyty!

A: To są właśnie dobre strony mojej samotności...

K: Zmieniłem się przy Ani, potrafię lepiej zorganizować sobie pracę. Robię tyle programów, ile robiłem, a nawet więcej, ale nie kosztem jakości. Małżeństwo przyspiesza moją karierę, a nie zwalnia. Działam sprawniej, szybciej, pewniej się czuję.

A: To prawda, że Krzyś bardzo się zmienił, odkąd się poznaliśmy. Nie zacietrzewia się już w swoich sądach, nie upiera się przy swoim. Ja też powoli się zmieniam, chcę trochę utemperować swój niepokorny charakter. Nie chcę kłócić się o nieważne bzdury.

K: Sprawy mniej ważne odpuszczamy sobie. Szkoda energii, te minuty nigdy nie wrócą.

[link widoczny dla zalogowanych]

Zanim się poznali, on bał się małżeństwa, ona myślała, że nie wyjdzie za mąż przed trzydziestką. Dziś są mężem i żoną, lecz również przyjaciółmi.

Rzymskie oświadczyny

K: Decyzję o małżeństwie podjąłem bardzo łatwo. Trzy miesiące po poznaniu Ani, w grudniu, zdecydowałem się oświadczyć. Zamówiłem pierścionek i bardzo mnie męczyło, że muszę go na razie ukrywać. Czekałem, aż pojedziemy do Rzymu, bo wiem, że Ania uwielbia to miasto. W Rzymie poprosiłem Anię o rękę. Wcześniej uważałem, że małżeństwo to grób miłości, bałem się tego. Ale oświadczenie się Ani przyszło mi bez trudu.

A: Wieczorem w Rzymie mieliśmy pójść na kolację. Ja oczywiście nie wiedziałam, że właśnie tego wieczoru mi się oświadczy, ale coś czułam. Poprzedniej nocy nie zmrużył oka, poza tym żaden facet nie przepada za zakupami w babskich sklepach, a on biedny cały dzień stał przed przymierzalnią, donosił różne ciuchy i mówił: "Och, jaka to dla mnie frajda, że robię z tobą zakupy". I wtedy pomyślałam, że coś się święci.

K: Nie pamiętam, jakimi słowami się oświadczałem. Byłem bardzo zdenerwowany, wręcz nieprzytomny.

A: Ja pamiętam, że poszliśmy do malutkiej restauracji i dwa razy zmienialiśmy stolik, bo Krzyś chciał usiąść w bardziej intymnym miejscu. Nie był w stanie nic zamówić, ręce mu się trzęsły.

K: W restauracji było może 5-6 stolików. Wyciągam pierścionek, a tu nagle zapadła cisza, wszyscy na nas patrzą i wyczekują. Mówiliśmy po polsku, ale wiadomo było, o co chodzi. Przedziwna sytuacja.

A: Byłam zaskoczona. Chociaż wyczuwałam, że coś się stanie, kiedy już się stało, byłam jak sparaliżowana. Ale od razu powiedziałam: "Tak". A potem Krzyś zapytał: "Kiedy ślub?" Powiedziałam, że najlepszym miesiącem na taką uroczystość jest wrzesień.

K: Ślub cywilny wzięliśmy jednak wcześniej, 20 czerwca. Po cichu, tylko w obecności świadków i rodziców. Ania miała śliczną białą sukienkę - prezent od przyjaciółki, projektantki Doroty Szumińskiej. Potem był rodzinny obiad w restauracji.

A: Ale bardziej to przeżywaliśmy, niż nam się przedtem wydawało. Myśleliśmy, że pójdziemy do urzędu, podpiszemy papierki, nic wielkiego. A okazało się, że dwie noce nie spaliśmy, a do urzędu stanu cywilnego jechaliśmy nieprzytomni. Cieszymy się, że to zrobiliśmy w czerwcu, jeszcze przed ślubem kościelnym, bo przez cały okres wakacji zaczyna do nas docierać, że jesteśmy małżeństwem.

K: I teraz mówimy już "my", a nie ja i ty. Cieszę się, że Ania przyjęła moje nazwisko. Jest w tym coś miłego, gdy się meldujemy w hotelu pod jednym nazwiskiem. To drobiazgi, które wprawiają nas w dobry nastrój.

[link widoczny dla zalogowanych]

Decyzję, że poprosi ją o rękę, podjął bez trudu, same oświadczyny były jednak dla niego ciężką próbą. Ale ona od razu powiedziała: "tak".

Frak i suknia z "Lamparta"

A: Małżeństwo zmieniło nasz związek na lepsze. Gdy jest się z kimś w wolnym związku, gdy coś nie wychodzi, można spakować się i odejść. Teraz myślę inaczej: Chwileczkę, to już jest mój mąż, nie mogę czepiać się o głupoty. Inaczej na niego patrzę, inaczej o niego dbam.

K: Wiele rzeczy można też w małżeństwie odpuścić. Mogę być zmęczony, poirytowany i nie muszę tego ukrywać. Mogę być sobą.

A: Wracając do ślubu kościelnego - sukienkę zaprojektowała stylistka, Olga Michałowska, a szyłam ją w Lublinie w salonie "Parisette" u pani Grażyny Cieślińskiej. Suknia stylizowana była na dziewiętnastowieczną, trochę przypominała tę, którą nosiła Claudia Cardinale w filmie "Lampart". Welon miał cztery metry, szyty był ręcznie z tiulu ozdobionego koronką. Krzyś kupił frak w salonie "Młoda para". Wymarzyłam sobie ślub uroczysty. Kościelny ślub jest jeden w życiu, niech i sukienka będzie wyjątkowa. Na wesele zaprosiliśmy około 150 osób, a do kościoła około 800.

K: Ja miałem jedno marzenie: żeby mszę celebrował ksiądz Janusz Tarnowski, który mnie współwychował i jest osobą bardzo mi bliską.

A: A ja marzyłam, żeby był mój pastor i cieszę się, że się zgodził.

K: To marzenia, które się spełniły.

A: Teraz odreagowujemy emocje po ceremonii.

K: Pomimo całonocnej zabawy postaraliśmy się o to, żeby to była prawdziwa noc poślubna...

A: Dzień ślubu tak szybko minął. Tyle było przygotowań, tyle nerwów, a już wszystko za nami.

K: To, że jestem żonaty, dociera do mnie powoli. Ciągle odkrywam z takim zdziwieniem: "Boże, to moja żona".

A: Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam, że na pewno nie wyjdę za mąż do trzydziestki. Nagle mam męża, jakby mi z kosmosu spadł! Wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak mało czasu minęło, a tak bardzo zmieniło się nasze życie. Jeszcze czasami patrzę na Krzyśka ze zdumieniem: Ten Krzyś, którego kochają tysiące kobiet w Polsce, jest moim mężem! To miła świadomość.

K: Mamy poczucie, że nie warto trwonić czasu na nieważne rzeczy. Chcemy teraz oglądać rzeczy warte oglądania, czytać książki warte czytania, chodzić do kina na filmy, które coś wnoszą do naszego życia, pobudzają do refleksji. Nie chcemy marnować czasu na watę, która syci, ale nie żywi.

A: Co nie znaczy, że zapominamy o zabawie. Bawić się lubimy i często to robimy.

K: Prowadzimy życie otwarte, ale nie dom otwarty.

A: Kupiliśmy działkę w Konstancinie, w przyszłości chcemy wybudować dom. Chciałabym, żeby w tym naszym przyszłym domu przyjaciele zawsze dobrze się czuli, wiedzieli, że mogą wpaść i będą mile widziani, tak jak w domu Karoliny Wajdy i Artura Nowakowskiego. Karolina imponuje mi. Prowadzi najcudowniejszy dom, w jakim byłam. Tam przyjaciele są traktowani jak domownicy. Przyjeżdżasz i niezależnie od tego, co Karolina robi - zajmuje się końmi czy gotuje obiad - włączasz się w jej życie, w to, co tam się dzieje. Każdy może zostać na noc, każdy dostanie obiad, o wszystkim można porozmawiać. W tym domu jest magiczna atmosfera, którą chcielibyśmy umieć stworzyć w naszym domu.

Jesteśmy parą pieszczochów

K: Kiedyś planowałem, że dziecko powinno pojawić się dwa lata po ślubie. Ten plan się zmienił, gdy poznałem Anię, gdy wzięliśmy ślub. Bardzo chcę mieć dziecko, i to jak najszybciej, najchętniej od razu dużo dzieci.

A: Gdy poznałam Krzysia, mówił, że w ogóle nie chce mieć dzieci. A teraz wszystkim zagląda do wózków.

K: Uwielbiam się bawić z dziećmi naszych przyjaciół. Kupiłem sobie sporo książek o wychowaniu dzieci, uczę się, jak z nimi postępować.

A: Już niedługo zaczniemy o tym myśleć. Nie jesteśmy ludźmi, którzy planują wszystko co do dnia i godziny. Ale nie będziemy długo czekać. Zdajemy sobie sprawę, że wszystko jest bardzo krótkie i kruche i wszystko się może w życiu zdarzyć, więc cieszymy się tą chwilą.

K: Ludzie na nas patrzą, gdy całujemy się i przytulamy w miejscach publicznych. Na początku było mi głupio, ale przyzwyczaiłem się. Lubimy się przytulać, lubimy razem zasypiać. Może na takich nie wyglądamy, ale jesteśmy parą pieszczochów.

A: Nie kontrolujemy swoich odruchów, nie interesuje nas, że to nie wypada. Może zdziecinnieliśmy?

K: Zastanawialiśmy się też, którą datę ślubu będziemy obchodzili jako rocznicę. Wybraliśmy 20 czerwca, bo od tego momentu jesteśmy małżeństwem. Poza tym chcemy we wrześniu obchodzić rocznicę poznania, więc będziemy świętować dwa razy. A każda okazja do świętowania jest miła.

Wysłuchała: Katarzyna Olkowicz

Zdjęcia: Marcin Tyszka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:12, 10 Lis 2009    Temat postu:

grudzień 1998 r.

ANNA I KRZYSZTOF IBISZOWIE - PIERWSZA GWIAZDKA I PIERWSZE ŚWIĘTA!


[link widoczny dla zalogowanych]

Święta spędzamy u moich rodziców - mówi Anna Ibisz. "Po raz pierwszy jako małżeństwo. Przyjdzie też mama Krzysia i moja babcia. Obydwoje jesteśmy jedynakami, marzy nam się liczna rodzina".

Rodzina Ani często kupuje prezenty pod choinkę po uzgodnieniu z obdarowanym. "Chcemy zmienić ten zwyczaj", mówi Ania. "W tym roku prezenty dla męża kupiłam już w październiku i na pewno nie pokażę mu ich wcześniej".

Choinkę zwykle ubierała Ania w dniu Wigilii. W tym roku zrobią to razem z Krzysztofem. Choinka jest zawsze ogromna i prawdziwa. Rozbierają ją dopiero w lutym, by jak najdłużej cieszyć się świąteczną atmosferą.

Do Wigilii zasiadają o szóstej. Rodzina Ani pochodzi ze Lwowa, dlatego stół zastawiony jest tradycyjnymi daniami galicyjskimi - barszcz z uszkami, smażony karp, pierogi z kapustą i grzybami, śledzie, czasem sandacz. Na deser zawsze makowiec.

"Nie śpiewamy kolęd, ale ich słuchamy. Jako dziecko grałam kolędy na pianinie: "Lulajże Jezuniu", "Bóg się rodzi". Jestem ewangeliczką. Świąteczne zwyczaje ewangelików są podobne: też jest choinka, Wigilia, w pierwszy dzień świąt idzie się do kościoła. Święta obchodzić będziemy jednak w tradycji katolickiej - rodzice i mąż są katolikami".

Ania raz spędziła święta w Stanach. To jej uświadomiło, że Wigilia ma urok tylko w rodzinnym: domu. "Tam już od października panuje wszędzie świąteczna atmosfera, ale w czasie Wigilii siedzieliśmy wszyscy na podłodze przed telewizorem, w dresach, z hamburgerami na plastikowych talerzykach i oglądaliśmy jakąś komedię. W pierwszy dzień świąt byliśmy już w Disneylandzie. Obiecałam sobie wtedy, że wszystkie święta Bożego Narodzenia spędzać będę w domu, z rodziną".

Notowała: Katarzyna Olkowicz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 13:23, 11 Lis 2009    Temat postu:

2000 r.

SPOTKANIE W DWORKU


[link widoczny dla zalogowanych]

Od lewej: Krzysztof Kolberger, Zofia Czernicka, Anna Ibisz i gospodarze przyjęcia - Karolina Wajda z redaktorem naczelnym VIVY! Jackiem Rakowieckim

O Boże, jak tu pięknie! - westchnęła Monika Richardson, która wraz z Jamie'em przyjechała do Głuch najpóźniej. Jeszcze godzinę wcześniej prowadziła dużą imprezę na warszawskich Stegnach.

Spotkanie wraz z Karoliną Wajdą organizowała redakcja VIVY!. Pomysł był prosty - podwieczorek na trawie, podobny do tych, jakie odbywały się w początkach XX wieku, zaimprowizowany bez szczególnej okazji, trochę po to, by wskrzesić dawną tradycję popołudniowych niespiesznych herbatek, a przede wszystkim, żeby się spotkać, pośmiać, porozmawiać. "Spotkanie nasze będzie miało charakter towarzyski", pisaliśmy w zaproszeniu. "Rozsiądziemy się w fotelach, na dywanach lub wprost na trawie, a kosztowanie wyśmienitych zakąsek, dań i napojów urozmaicać będziemy przechadzkami oraz grami towarzyskimi i sportowymi". I chociaż akurat w tamtą sobotę padał deszcz, byliśmy na to przygotowani. W kilkudziesięciometrowym salonie w kominku palił się ogień, a stół był zastawiony przeróżnymi potrawami.

Najpierw jednak gości witali w progu gospodyni Karolina Wajda i naczelny VIVY! Jacek Rakowiecki. Beata Tyszkiewicz częstowała przybyłych kanapeczkami z masłem rakowym wybranymi na tę okazję zamiast tradycyjnego chleba i soli. Potem każdy dostał drinka - roznosił je przyjaciel domu, Andrzej Wojtkowiak. Drink nosił nazwę "Viva!" i został wymyślony przez narzeczonego Karoliny.

[link widoczny dla zalogowanych]

Ania i Krzysztof Ibiszowie wkrótce zostaną szczęśliwymi rodzicami!

(...)

Chociaż podwieczorek miał się zakończyć o godzinie 20., gościom tak żal było odjeżdżać, że zostali do późnego wieczoru!

Iza Trojanowska - wyglądająca bardzo pięknie - trafnie oceniła atmosfery podwieczorku: "Aż kipi miłość. Są tu same pary tuż przed ślubem lub młode małżeństwa". Nastrój tworzyły nie tylko uczucia, ale i cicha romantyczna muzyka w wykonaniu dwóch gitarzystów.

Później wszyscy przeszli do parku, by obejrzeć pokaz ujeżdżania w stylu hiszpańskim. W rytm flamenco andaluzyjskie konie zdawały się tańczyć.

Gwoździem popołudnia było rozstrzygnięcie konkursu na najlepsze danie podwieczorkowe przygotowane przez gości. Zwyciężyła Anita Sokołowska - Stefcia z "Trędowatej", która przygotowała malutkie rogaliki z różaną konfiturą. W nagrodę za kulinarny talent dostała serwis z rosenthalowskiej porcelany dla sześciu osób. Drugie miejsce zajął Krzysztof Kolberger. Ze quiche - brokuły na kruchym cieście dostał serwis do herbaty.

Nikt nigdzie się nie spieszył, delektowaliśmy się przyrodą, podziwialiśmy pawia i inne zwierzęta których w Głuchach żyje mnóstwo. Czas na chwilę stanął w miejscu.

Obiecaliśmy sobie, że spotkamy się tu za rok.


Krystyna Pytlakowska

Zdjęcia: Robert Wolański

[link widoczny dla zalogowanych]

Renata Gabryjelska i Stanisław Trzciński to jedna z kilku obecnych na podwieczorku młodych, pięknych i bardzo w sobie zakochanych par.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:12, 11 Lis 2009    Temat postu:

01.01.2001 r.

STARY I NOWY IBISZ!


[link widoczny dla zalogowanych]

- Wszystko idzie Wam jak z płatka. Zapowiadaliście wkrótce po ślubie, że będziecie mieć dziecko, i macie. Że stanie się to po obronie pracy magisterskiej Ani, i tak się stało. Trzeba chyba mieć chody tam na górze, żeby sobie to tak precyzyjnie zaplanować.

Ania: A jednak nie wszystko da się zaplanować co do dnia. Chcieliśmy poczekać z dzieckiem, aż skończę studia. Ale Krzysztof był już bardzo niecierpliwy, więc pracy magisterskiej broniłam w piątym miesiącu ciąży.

Krzysztof: Czemu się dziwić? U faceta też działa biologia i nadchodzi taki moment, gdy chce mieć dzieci. Wyobrażałem sobie, jak to będzie: ja - ojciec.

A.: Owszem, zaplanowaliśmy dziecko i okazało się, że ono będzie. Lecz od razu na początku wyłoniły się trudności. Jesteśmy więc wdzięczni Bogu, że wszystko dobrze się zakończyło i urodził nam się zdrowy synek, co jest też zasługą mojego lekarza Andrzeja Raczyńskiego z kliniki Damiana.

K.: Możesz sobie wyobrazić, co przeżyliśmy. Dzień po tym, jak odczytałem test ciążowy, Ania zachorowała na grypę.

A.: A czym to groziło dziecku, wolę nawet nie myśleć.

- Wróćmy jednak na chwilę do testu. Skąd wiedzieliście, że właśnie wtedy należy go zrobić?

A.: Kobieta po prostu wie takie rzeczy. Może to intuicja, bo przecież jeszcze żadne objawy nie wskazywały na to, że jestem w ciąży. Było za wcześnie. W każdym razie Krzysztof pobiegł do apteki i kazał sprawdzić mi test jeszcze tego samego wieczoru.

K.: A potem długo patrzyliśmy na dwie kreski, nie dowierzając własnym oczom: jest ta druga czy nie. Była.

A.: No i następnego dnia obudziłam się chora. Po wielkiej radości ogromny lęk. Wiedziałam przecież, że najbardziej niebezpiecznie jest chorować w ciągu pierwszych trzech miesięcy ciąży, kiedy dziecko się dopiero kształtuje.

K.: Zdawaliśmy sobie sprawę, że powikłania po grypie są podobne do komplikacji po przejściu w ciąży różyczki.

A.: Chorowałam przez trzy tygodnie, a potem okazało się, że w dodatku moja ciąża jest zagrożona. Musiałam leżeć, łykać masę leków na podtrzymanie, później mogłam chodzić tylko przez dwie godziny dziennie i musiałam bardzo się oszczędzać.

[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]

- Tym większa potem chyba radość, że udało się, że jest duży, silny Maksymilian, który nieświadom tego całego zamieszania śpi sobie w koszu na górze...

A.: No tak, on nie ma pojęcia, jak go rodzice się bali. Żyliśmy właściwie od wizyty u lekarza do wizyty. Za każdym razem pytałam, czy ryzyko już minęło. A on odpowiadał: "Nie, jeszcze nie, za miesiąc". Za miesiąc pytałam: "To już teraz wszystko będzie dobrze, nie muszę się martwić?" "Jest lepiej, ale poczekajmy jeszcze miesiąc", słyszałam.

K.: I tak nas zwodził aż do końca. Nie chciał pewnie, żeby Ania zaczęła za bardzo szaleć.

A.: Ależ ja i tak byłam przesadnie ostrożna.

- Czułaś się już wtedy matką czy odsuwałaś od siebie tę myśl?

A.: Jak mogłam odsuwać? W trzecim miesiącu byliśmy na badaniu USG. Widzieliśmy całe dziecko - główkę, rączki.

K.: Dziecko przestaje wtedy być abstrakcją, staje się czymś bardzo realnym. A pod koniec badania zobaczyliśmy jeszcze mocne uderzenie nóżką. Pomyślałem: "O, piłkarz", choć jeszcze nie wiedzieliśmy, że to chłopiec.

A.: Ten mój strach... Trudno mi nawet teraz wspominać. Wydaje mi się, że jeżeli czegoś nie okupię lękiem, nie przebłagam nim opatrzności, to się nie uda, nie powiedzie, wolę zawsze przygotować się na najgorsze, by potem się cieszyć. Nigdy nie mam w sobie radości na zapas. Wolę to, niż być nieprzygotowana na nieszczęście. To dotyczy wszystkiego, co się dzieje w moim życiu.

K.: Odwrotnie niż ja. Jestem optymistą, nie dopuszczam do siebie złych myśli. Nie warto martwić się na zapas, zatruwać przypuszczeniami, co by było, gdyby. Ale Ania zawsze chucha na zimne.

- Może to dobrze - optymizm i pesymizm w jednym związku?

A.: Nie jestem pesymistką, tylko realistką. Krzysztof jest po prostu bardziej beztroski.

K.: Beztroski? Nie. Uważam jedynie, że nie należy przeżywać niepotrzebnie wyimaginowanych tragedii.

A.: I taka właśnie jest różnica pomiędzy kobietami a mężczyznami. My mamy większą wyobraźnię. Moja ciąża upłynęła więc pod znakiem niepokoju.

K.: Ale wreszcie przyszedł ten moment, kiedy pokazano nam naszego syna. Bałem się tylko, że sesja nagraniowa "Życiowej szansy" we Wrocławiu przypadnie akurat na dzień porodu. Prosiłem więc Anię, żeby nie rodziła beze mnie.

A.: Jeszcze w drzwiach błagał: "Tylko poczekaj, aż wrócę". Odparłam: "Jesteśmy umówieni, bez ciebie, kochanie, nie urodzę. Nawet sobie tego nie wyobrażam".

[link widoczny dla zalogowanych]

- Dotrzymałaś obietnicy?

A.: Na badaniu USG wyszło, że dziecko jest duże, donoszone, w pełni dojrzałe do narodzin, chociaż do terminu brakowało tygodnia czy dwóch. Można było się spodziewać, że nie dotrwamy do powrotu Krzysztofa. Cały czas więc sobie mówiłam: "Do niedzieli nie mogę urodzić".

K.: Przyjechałem o północy, a o trzeciej nad ranem Ania poczuła bóle. Słowa dotrzymała.

A.: Krzysztof był ze mną cały czas.

K.: I polecam to każdemu ojcu - niesamowite przeżycie.

- Zawsze to kobiety opowiadają, jak wspaniałą sprawą jest wspólny poród. Ale może to tylko moda, a dla mężczyzny taki stres, którego wolałby uniknąć?

K.: Nie wiem, może dla innych tak. Ja nie wyobrażam sobie tego, że kobieta, którą kocham, rodzi beze mnie, a ja w tym czasie pod drzwiami przestępuję z nogi na nogę. Nie zniósłbym samotności Ani zostawionej ze swoim bólem, strachem. Dobrze, że byłem. Cały czas rozmawialiśmy. Ania strasznie się bała, ale była bardzo dzielna.

A.: Bałam się tego, jaki nam się urodzi, czy będzie zdrowy. To Krzysztof pierwszy obejrzał synka.

K.: Od razu pobiegłem za pediatrą, żeby zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku. Widziałem syna jeszcze nie obmytego. Dla mnie był to widok najwspanialszy na świecie.

A.: No a potem Krzysztof zamieszkał z nami w pokoju szpitalnym, bo nie chcieliśmy rozstawać się na noce.

[link widoczny dla zalogowanych]

- I wszystkie pielęgniarki były wzruszone, bo podobno kazałeś wstawić tam dla siebie łóżko?

K.: Kto miał przy Ani czuwać, jak nie mąż? Było zresztą bardzo przyjemnie - mieliśmy do siebie tak blisko.

A.: Czuliśmy się trochę jak w akademiku - we dwoje razem z dzieckiem na dziewięciu metrach kwadratowych. Krzysztof podawał mi picie, okrywał, przynosił gazety.

K.: Ania była tak wyczerpana, że nie miała siły czytać. Prawie cały czas spała.

A.: A jak nie spałam, to karmiłam.

- A co się stało ze słynnym pracoholizmem Krzysztofa? Przecież podobno nie możesz żyć bez pracy, a tu na cały tydzień się wyłączyłeś?

K.: Nie mogę powiedzieć, że się wyłączyłem. Wychodziłem do pracy co rano, tyle że ze szpitala. I jak najszybciej wracałem. Doszedłem do wniosku, że mężczyzna, który ma dziecko, potrafi lepiej organizować swoje zajęcia. Liczy się każda minuta. W sklepie, na przykład, trzeba pamiętać, co się chce kupić, żeby nie jeździć po to samo dwa razy. Podobnie w pracy - wyostrza się pamięć.

- Jechałeś samochodem i nie mogłeś uwierzyć: Boże, jestem ojcem?

K.: Czułem się wypełniony szczęściem. Ten stan trwa do dziś.

A.: Ciągle nie dowierzaliśmy, że to już się stało, że mamy synka, że jest zdrowy i nie trzeba się już bać.

- Jakie są te pierwsze dni?

A.: Wszystko przewraca się do góry nogami.

K.: Najtrudniejsza była pierwsza noc w domu. Koszmarny strach, że coś zrobimy nie tak, jak trzeba.

A.: W szpitalu wszystko wydawało nam się o wiele prostsze. Natomiast w domu w ogóle nie wiedzieliśmy, jak się do czegokolwiek zabrać. Po pierwszej spędzonej wspólnie nocy - zaznaczam: nie przespanej, tylko spędzonej, stwierdziliśmy, że musimy inaczej to wszystko zorganizować. Znajomi wcześniej nam opowiadali, że małe dziecko to tylko śpi i je.

K.: U nas to się w ogóle nie sprawdziło. My mamy inne dziecko...

A.: ...które potrzebuje bardzo mało snu, wymaga bardzo dużej uwagi, ma ogromny apetyt i jest nieszczęśliwe, kiedy leży samo w pokoju. Cały czas domaga się, żeby go nosić, przytulać, a najlepiej tańczyć z nim na rękach.

K.: I to w rytmach latynoskich. Gdyby ktoś wtedy nas zobaczył... Zanoszące się od płaczu niemowlę, Ania z podkrążonymi oczami wyczyniająca przed nim wygibasy i tata z przestraszonym wzrokiem.

A.: Dawniej sądziliśmy, że noworodek wymaga idealnej ciszy, specjalnych warunków, zgaszonego światła, szepczących dorosłych. Nic podobnego - Maksymilian chce być tam, gdzie jest głośno, dzwoni telefon, gra radio i toczy się dyskusja. Wtedy słodko zasypia.

- Wiem, wiem. Ile razy do Ciebie dzwoniłam, to właśnie karmiłaś.

A.: Ktoś dzwoni, moja mama mówi: "Ania nie może podejść, bo karmi. Proszę zadzwonić za godzinę". Ta osoba znowu telefonuje i ponownie słyszy: "Ania nie podejdzie, bo jeszcze karmi". Wreszcie sama odbieram za następną godzinę: "Przepraszam, nie mogę rozmawiać, bo zaraz będę karmić".

K.: Ania z tym karmieniem swoje przeżyła, zwłaszcza w czasie pierwszej nocy. Niestety, nie sprawdziła się u nas teoria, że podczas karmienia nawiązuje się pomiędzy matką a dzieckiem cudowna nić porozumienia.

A.: Łzy lały mi się jak groch, Maks darł się wniebogłosy, a my czuliśmy się bezsilni, bo bardzo chciałam go karmić, a on bardzo chciał jeść, tylko nie z piersi. Zaparłam się jednak, powiedziałam, że się nie poddam. No i dogadaliśmy się - teraz karmienie to sama przyjemność.

K.: Po trzech tygodniach osiągnęliśmy sukces.

A.: Po tej pierwszej nocy uznaliśmy, że skoro Krzysztof zarabia na dom, musi sprawnie funkcjonować. Nie wchodzą więc w rachubę nieprzespane noce. Przeniósł się do sąsiedniego pokoju. Odtąd on się wysypia, a ja nie śpię z dzieckiem.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Narodziny dziecka to czas próby, szkoła przetrwania?

A.: No cóż, wstaję do dziecka, chociaż dawniej byłam wielkim śpiochem. Ale natura tak to urządziła, że matka ma nadludzką siłę. Śpię po cztery godziny na dobę, a energii mam za troje. Krzysztof pomaga mi wieczorami, kąpie małego, nosi go, przewija.

- Do kogo Maks jest podobny?

A.: Nie ma jeszcze na tyle wykrystalizowanych rysów, byśmy mogli powiedzieć: "O, cały Krzysio", lub "cała Ania". Śmiesznota po prostu.

- Jesteście rodzicami, którzy trzęsą się nad malcem, płaczą razem z nim i wariują, kiedy sądzą, że maluch jest niezadowolony?

A.: My jesteśmy całkiem normalni. Choć bałam się trochę, że będę matką-histeryczką.

K.: Ja też się tego bałem.

A.: Niepotrzebnie. Bardzo troszczę się o Maksa, ale staram się nie przesadzać. Mam tylko jedną wadę - uważam, że wszystko sama zrobię najlepiej.

K.: Mnie to nie przeszkadza. Na szczęście nie jestem ojcem-niańką, który biegnie i wyrywa żonie dziecko, żeby tylko je przewinąć.

A.: Najważniejsze, żeby zachować zdrowy rozsądek. Wiem, że gdybym pozwoliła sobie na drobną histerię, to zamieniłaby się ona w wielką burzę. Nieoceniona jest tu moja mama, od której spływa na mnie spokój.

K.: Dziadkowie uwielbiają Maksa, co nie zmienia faktu, że pierwszą rzeczą, jaką kupił tata Ani na wieść o narodzinach wnuka, były stopery do uszu.

- Czy Wy jednak nie szkalujecie swojego synka? Odkąd tu jestem, nie zaplakał ani razu. Śpi już ponad godzinę.

K.: Bardzo się dziwię. Z pewnością tylko dlatego, że się bardzo najadł.

A.: Przezornie karmiłam go prawie półtorej godziny, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać. Ale już słyszę, że się wierci. Zaraz się obudzi, przepraszam, muszę go nakarmić...



Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska

Zdjęcia: Jacek Poremba / TALENTS

Stylizacja: Alicja Kowalska

Asystentka: Jolanta Czaja

Makijaże i fryzury: Rafał Żurek / FOTONET


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:37, 11 Lis 2009    Temat postu:

2001 r.

ZOFIA & ROBERT SMOKTUNOWICZ


(...)

Pani mąż jest rozwodnikiem. To była miłość od pierwszego wejrzenia?

Z.: Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam go kilka lat temu na gali wręczania Wiktorów, pomyślałam: "Bardzo interesujący mężczyzna, niestety, żonaty".

R.: A ty nie lubisz zadawać się z żonatymi mężczyznami. Byłem wówczas w towarzystwie mojej pierwszej żony Hanny. Ale ty też nie byłaś sama.

Z.: Przyszłam tam ze swoim chłopakiem Krzysztofem Ibiszem.

R.: Byłem śmiertelnie znudzony tą sztywną uroczystością i zauważyłem cię od razu, bo byłaś jedyną osobą spoza środowiska telewizyjnego. Pomyślałem: "Normalna", a ponadto niezwykle atrakcyjna. Tego wieczoru patrzyłem głównie na ciebie.

Z.: Ale to nie był powód twojego rozstania z żoną, a mojego z Krzysztofem. Myślę, że odnaleźliśmy się jak dwie połówki jabłka.

(...)

Nie bała się Pani porównań z bardzo popularną pierwszą żoną?

Z.: Nie. Proszę pamiętać, że ja także byłam zaangażowana w co prawda niemalżeński, ale dłuższy związek z popularną osobą. Do dziś zdarza się, że mówi się o mnie: "Zofia Ragankiewicz, była narzeczona Krzysztofa Ibisza". A ja już od dziewięciu miesięcy nazywam się Zofia Smoktunowicz.

(...)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:36, 11 Lis 2009    Temat postu:

kwiecień 2002 r.

KRZYSZTOF I MARYSIA IBISZ


[link widoczny dla zalogowanych]

- Dlaczego do tej pory nigdy nie powiedział Pan, że ma siostrę?

Krzysztof Ibisz: Bo nikt mnie o to nie pytał.

Marysia Ibisz: Ukrywałeś mnie.

K. I.: Żartujesz. Nie miałem powodu. Chyba wiesz, że jestem z ciebie dumny?

M. I.: A jednak trzymałeś moją osobę w tajemnicy.

- No właśnie, pozwalał nam Pan wierzyć, że jest biednym jedynakiem... Kompleksy?

K. I.: Skądże, po prostu rzadko wspominałem o ojcu, o tym, że założył nową rodzinę. Marysia jest moją przyrodnią siostrą.

M. l.: Chyba za bardzo nie cierpiałeś, że tata znów się ożenił?

K. I.: Ojciec ożenił się po raz drugi wiele lat po rozstaniu z moją mamą. Mogłem się tylko cieszyć, że znalazł taką kobietę i że Marysia przyszła na świat.

M. I.: Ale i tak ci się upiekło. 18 lat byłeś jedynakiem.

K. I.: Twoje narodziny to bardzo ważny moment w moim życiu. Robiłem wtedy maturę w paksowskim liceum św. Augustyna. Nie zapomnę tego, jak pierwszy raz ciebie zobaczyłem. Wychodzę po egzaminie z matematyki - przed szkołą czeka samochód. To Ewa przywiozła Marysię, żeby mi ją pokazać.

M. I.: Spodobałam ci się?

K. I.: Zaniemówiłem, bo byłaś podobna do mnie z okresu dzieciństwa.

M. I.: I pewnie od razu puściłam do ciebie oczko?

K. I.: Nie, zaczęłaś się wiercić i bałem się, że się rozpłaczesz. Ty jednak uśmiechnęłaś się do mnie. Miłe, fajne dziecko - pomyślałem.

- Wzruszenie?

K. I.: Boże! Mam siostrę! Spełniło się marzenie mojego życia. Pomyślałem wtedy, że już nigdy nie będę sam.

M. I.: Pamiętam, że robiłeś mi zdjęcia, a ja założyłam twoje duże okulary.

K. I.: Nie możesz tego pamiętać! Miałaś zaledwie rok.

M. I.: Widocznie byłam nad wiek rozwinięta.

K. I.: A pamiętasz, jak uczyłem cię chodzić?

M. l.: Tego akurat sobie nie przypominam (śmiech). Pamiętam natomiast, jak odprowadzałeś mnie do szkoły.

K. I.: Miałaś już osiem czy dziewięć lat. Rodzice często wyjeżdżali do Krakowa na dwa dni w tygodniu. Musiałem się tobą zająć.

M. I.: I pewnie miałeś mi za złe, że przeze mnie musisz wstawać wcześniej. Przyjeżdżałeś z Ursynowa na Żoliborz specjalnie po to, by mnie dostarczyć do szkoły.

K. I.: Jestem rannym ptaszkiem i to nie sprawiało mi żadnych trudności. Byłem szczęśliwy, że mogę coś dla ciebie zrobić. W końcu nie widywaliśmy się za często.

M. I.: No dobra. Teraz już poważnie. Czułam się wtedy bardzo ważna. Dziecko nie rozumie słowa "dowartościowanie", ale dzisiaj wiem, że dzięki temu, że się mną opiekowałeś, dowartościowałeś mnie jako siostrę.

- Nie zazdrościł pan Marysi, że ma pełną rodzinę? Pan wychował się w rozbitej.

K. I.: Oczywiście to zawsze jest wielkie przeżycie, gdy rodzice się rozchodzą. Ale gdy moi rodzice się rozstali, miałem cztery lata. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. Ojciec zamieszkał niedaleko. Widywaliśmy się często, ale oczywiście nie co dzień. A poza tym on wtedy nie odszedł do innej kobiety, a mama nie związała się z innym mężczyzną. Nie miałem normalnej rodziny, ale też nie znałem innego życia. Kiedy urodziła się moja siostra, właśnie zaczynałem dorosłe życie - wyjeżdżałem na studia do Łodzi. No, może jedynie żałowałem, że jako dziecko me miałem poczucia bezpieczeństwa, jakie daje prawdziwa, pełna rodzina. Ale nigdy nie zazdrościłem Marysi. Nie miałem powodu, bo ojciec nigdy nie dał mi odczuć, że jestem od niej mniej ważny.

M. I.: On cię bardzo kocha, w domu często jesteś tematem numer jeden.

K. I.: Teraz ja mógłbym zapytać, czy jesteś zazdrosna.

M. I.: Jak byłam mała, trochę żałowałam, że nie mieszkasz z nami.

K. I.: I tak nie miałabyś ze mnie pożytku. Moi koledzy są od ciebie o prawie 20 lat starsi. Nie byłbym takim tradycyjnym bratem, który zabiera siostrę na dyskoteki.

M. I.: Ale zabrałeś mnie na koncert Kayah z Bregoviciem. Kiedy zadzwoniłeś i powiedziałeś, że masz bilety, skakałam pod sufit z radości.

K. I.: No i wreszcie mogłem się tobą pochwalić.

M. I.: Wszyscy pytali, kim jestem. Czułam się jak twoja dziewczyna.

K. I.: Mogło mi to popsuć reputację - Ibisz z małolatą.

M. I.: Nie żartuj, jesteśmy do siebie podobni. Mam takie oczy, jak ty...

K. I.: ...i podobne usta, no i jesteś pracowita jak ja, i ambitna. Nieskromnie myślę, że miałem na ciebie trochę wpływu.

M. I.: Tak, zwłaszcza wtedy, kiedy czytałeś mi Bursę, jak miałam trzy latka.

K. I.: Co ja mogłem zrobić, skoro tylko przy "Zabiciu ciotki" Bursy zasypiałaś najszybciej. Marudziłaś, marudziłaś, ale po kilku przeczytanych przeze mnie na głos zdaniach zapadałaś w głęboki sen. Korzyść obopólna - ja wtedy byłem Bursą zafascynowany.

M. I.: A ja teraz.

K. I.: Bo masz dokładnie tyle lat, ile ja, gdy się urodziłaś. Za rok nadal będę starszy od ciebie o 18 lat, ale już nigdy nie będzie to o drugie tyle. Udzielamy tego wywiadu w odpowiednim momencie.

- Dobrze być bratem?

K. I.: Bardzo.

M. I.: Zwłaszcza gdy brat jest autorytetem. To Krzyś przekonał rodziców, żebym mogła jeździć sama do szkoły.

K. I.: Uważałem, że powinnaś mieć więcej samodzielności. Nie można kogoś trzymać pod kloszem, nawet jeśli ten ktoś jest młodszą siostrą. Starałem się przekonać do tego twoich rodziców.

M. I.: A ja byłam ci za to wdzięczna. Przekonałeś mnie też, żebym skróciła włosy.

K. I.: I zrobiłaś to. Miałaś według mnie za długie.

M. I.: Do kolan. To była trudna decyzja - w naszej rodzinie wszystkie kobiety miały długie włosy, ale posłuchałam Krzyśka rady.

K. I.: Bardzo się nad tym napracowałem. Uważałem, że powinnaś wyglądać bardziej nowocześnie.

M. I.: I dzięki ci za to. Ale dlaczego teraz znów mnie krytykujesz?

K. I.: Wolałbym, żebyś nosiła stroje bardziej kobiece. A nie tylko szerokie spodnie i T-shirty.

M. I.: Niestety, braciszku, tutaj nie masz na mnie wpływu. W mojej szkole dziewczyny wystrojone na sexy wampy nazywamy dziuniami.

K. I.: No cóż, będę musiał to jakoś przeżyć.

- Zawsze się tak przekomarzacie?

K. I.: Rzadko, bo spotykamy się niezbyt często.

M. I.: On jest strasznie zapracowany. Imponuje mi swoją pracowitością.

K. I.: Ty jesteś taka sama - zawsze najlepsza uczennica. Ja nie uczyłem się tak dobrze, jak ty.

M. I.: Ja za to dźwigam ciężar nazwiska. Nie mogę go splamić. Moje koleżanki na początku pytały mnie, czy mam coś wspólnego z TYM Ibiszem. Teraz już wszyscy w szkole wiedzą, nie muszę nikomu tłumaczyć.

K. I.: I jak reagowały, gdy mówiłaś, że to twój brat?

M. I.: Może mi trochę zazdrościły? W każdym razie nigdy nie usłyszałam od nich ani jednego złego słowa na twój temat. A w pochwałach w ogóle moi koledzy są oszczędni.

K. I.: Ty też chyba. Zawsze wiem, kiedy ci się coś nie podoba w tym, co robię zawodowo.

M. I.: Krzysiu, przestań. Najczęściej mi się podoba, Jestem tobą zachwycona.

K. I.: Fajnie mieć taką akceptację młodej, krytycznej maturzystki.

M.I.: Bo ja zawsze cię podziwiałam. Nie byłeś może takim bratem, którego ma się na co dzień, ale...

K. I.: ...ale?

M. I.: Ale zawsze cię miałam, kiedy byłeś mi potrzebny.

K. I.: Na przykład gdy kradną ci telefon komórkowy?

M. I.: Natychmiast rzuciłeś wszystko i przyjechałeś.

K. I.: Nie mogłem się z tym pogodzić, że moją młodszą siostrę spotkało coś tak strasznego.

M. I.: Okropnie się zdenerwowałam tym napadem.

K. I.: Gdybym wtedy dopadł tych bandziorów, zrobiłbym z nich sieczkę.

M. I.: W takich chwilach czuje się więzy krwi. Moją pierwszą myślą było zadzwonić do ciebie.

K. I.: Starszy brat jest właśnie od tego, by bronić i chronić.

- Bliskość między rodzeństwem, które wychowywało się w dwóch różnych domach... Jest możliwa?

K. I.: Tak, pod warunkiem, że się o nią dba. Dwa lata temu spędziliśmy jakiś czas na Mazurach, w chacie rodziców mojej żony Ani. Po raz pierwszy wtedy byliśmy z Marysią naprawdę razem. Była pod moją opieką.

M. I.: Dowiedziałam się wtedy, że wspaniale gotujesz, zwłaszcza genialnie przyrządzasz mięso.

K. I.: A ty sałatki. Byłem zachwycony twoją odpowiedzialnością. Nie uciekałaś mi na dyskoteki.

M. I.: To raczej ty mnie wypychałeś. Ja wolałam rozmawiać z tobą. Wybierałam twoje towarzystwo.

K. I.: Ale nie zwierzałaś mi się , nie przyznałaś się, czy masz chłopaka.

M. I.: Mam trochę oporów w zdradzaniu swoich tajemnic, ale możesz być pewien, że gdybym się nieszczęśliwie zakochała, tobie pierwszemu wypłakałabym się na ramieniu.

K. I.: Ja ci przedstawiałem swoje dziewczyny.

M. I.: Anię, moją bratową, pokochałam od razu. Dokonałeś wspaniałego wyboru.

K. I.: Dzięki.

M. I.: No i Maksio... Mój bratanek. Dzięki tobie, Krzysiu, jestem już ciocią. Dziś właśnie pierwszy raz powiedział słowo "ciocia". Niesamowite uczucie. Chyba będziesz miał więcej dzieci? Ja chciałabym mieć też co najmniej dwoje lub troje.

K. I.: W gruncie rzeczy cierpimy jednak na syndrom jedynaków.

M. I.: Bo to tak fajnie móc się pokłócić z bratem o muzykę czy książkę, którą oboje naraz chcielibyśmy czytać. Nam nie było to dane.

K. I.: Nigdy się nie posprzeczaliśmy. Nie mamy takich doświadczeń.

- Ale macie coś w zamian - wspólne cechy, które wzajemnie w sobie odkrywacie. Geny.

K. I.: Pasjonujące uczucie. Gdy widzę, w czym Marysia przypomina mnie, rozczula mnie to.

M. I.: Na przykład?

K. I.: Na przykład tak jak ja bardzo poważnie traktujesz to, co robisz.

M. I.: Ale nie będę się przepracowywała tak, jak ty, Czasem się martwiię, że wcale nie odpoczywasz.

K. I.: Ale za to mam szczęście robić w życiu to, co lubię.

M. I.: Czasem myślę, że chciałabym - tak jak ty - trafić do telewizji.

K. I.: Na szczęście masz jeszcze inną pasję - fotografujesz.

M. I.: Tak i zrobię ci niebawem sesję zdjęciową z Anią i Maksem.

K. I.: Wolałbym chyba, żebyś pozostała przy fotografii. Telewizja jest stresująca. Raz sukces, raz porażka.

M. I.: Porażki umiem znosić z godnością, chociaż na szczęście jeszcze żadna poważna mnie nie spotkała.

K. I.: Odpukać. Ja przeżyłem ich kilka. I nauczyło mnie to jednego: że po niej zawsze przychodzi wygrana. Nie byłoby sukcesu, gdyby nie jego brak.

M. I.: Teraz jesteś na fali.

K. I.: To prawda. Ale wiem, że nic nie trwa wiecznie. Nabrałem do życia dystansu.

M. I.: W razie czego masz mnie. Stanę z tobą za barem.



8 kwietnia, 2002

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska

Zdjęcia Jacek Piotrowski / Agencja Gazeta


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:11, 11 Lis 2009    Temat postu:

czerwiec 2003 r.

ANNA NOWAK


Gdy przekraczamy granicę i do pociągu wsiadają niemieccy celnicy, wokół Ani nagłe robi się szum. Nikt nie prosi o pokazanie paszportów. W stronę drobnej brunetki wędrują karteluszki i długopisy. Ania uśmiecha się i rozdaje autografy. Siedzący obok nas turyści z Białegostoku niczego nie rozumieją. Jaka aktorka? Jaki serial? Czego ci Niemcy chcą od tej miłej dziewczyny?

- Słyszałam, że czasami zdjęcia przerywają Wam niańki z komunikatem: "Czas karmienia".

"Lindenstrasse" istnieje od 18 lat. W tym czasie aktorkom rodziły się dzieci, ale jak je karmić, skoro praca zajmuje cały dzień. No to mamy na planie coś w rodzaju żłobka. Każda matka-aktorka może tam oddać malucha pod opiekę zatrudnionych na stałe nianiek. Jak trzeba, niańki wołają na karmienie. Moja koleżanka już drugi raz jest w ciąży. Mówi, że lepszej pracy do rodzenia dzieci nie znajdzie!

- Jak to się stało, że polska aktorka prosto po szkole trafiła do najpopularniejszego niemieckiego serialu?

Ta praca sama mnie znalazła. 11 lat temu byłam zatrudniona w Teatrze Studio. Przyjechał facet z Kolonii i powiedział, że szukają kogoś do roli Polki w "Lindenstrasse". Znałam niemiecki. Wygrałam. Na początku powiedziałam, że absolutnie nie zostawiam teatru, robię jedno i drugie.

- Nie udało się?

Przez dwa lata łączyłam pracę w Warszawie i Kolonii, ale w teatrze to bardzo wielu osobom przeszkadzało. Nic dziwnego: osoba, której często nie ma, paraliżuje pracę zespołu. Nie mogłam brać udziału we wszystkich próbach. Jak jesteś młoda i nie masz nazwiska, to wiadomo, że powiedzą: "Albo rybki, albo akwarium, albo jeździ pani tam, albo jest tutaj".

- Co przeważyło, że polska rybka wybrała niemieckie akwarium?

Absolutnie spontaniczna decyzja.

- Nie bałaś się, że za chwilę mogą Cię w serialu uśmiercić i zostaniesz na lodzie?

Nie, chociaż wtedy nikt nie planował, że moja rola się rozrośnie. Dopiero później tak im się spodobałam, że dawali mi więcej i więcej. Poza tym w teatrze i tak nie ma gwarancji, że za miesiąc nie usłyszysz: "Bardzo przepraszamy, ale nie widzimy już pani w naszym repertuarze". Tym bardziej trzeba korzystać z propozycji stawiającej na nogi. Do dziś pamiętam rozmowę z dyrektorem Jerzym Grzegorzewskim, który przekonywał, że propozycja z Niemiec ciekawa, ale nie dam rady utrzymać jednego i drugiego. Rozstaliśmy się w przyjaźni i bez zbędnych stresów.

- Strach?

Mam coś takiego, że zjawiam się w pewnym miejscu i wiem, że to miejsce dla mnie. Tak było ze zdawaniem do szkoły teatralnej w Łodzi. Przyjechałam na Piotrkowską, akademik ohydny, a ja i tak wiedziałam, że będzie mi tam dobrze.

- W "Lindenstrasse" też Ci chyba dobrze, skoro grasz tam od 11 lat?

Dobre pieniądze, ale przede wszystkim tam szanują pracę i ludzi. Są profesjonalistami, doceniają robotę, bo wiedzą, co to znaczy ją mieć, zwłaszcza na stałe. Na planie panuje zdrowa atmosfera. Jak coś schrzanisz, reżyser reaguje, ale bez robienia z ciebie idioty. Z drugiej strony nie ma problemu, żeby powiedzieć, że było dobrze.

- Skoro w Niemczech tak dobrze, dlaczego tam nie zamieszkałaś? Nie byłoby Ci łatwiej?

Może prościej i wygodniej, ale nie dla mnie. Mogę tam pracować, zwłaszcza że nie ma już żadnych barier językowych. Ale prywatnie nie potrafię się na tamten grunt przesadzić.

- I co tydzień wracasz po zdjęciach do Warszawy.

To męczy, ale warto, bo tu wszystko swoje: zieleń, kwiaty, drzewa. Inni ludzie, zupełnie inne wibracje. Dla mnie jest w tym coś dobrego i czystego, nieskażonego jeszcze obojętnością, pogonią za pieniądzem. Niemcy są bardzo samotni, jak gdyby zatracili gdzieś poczucie wspólnoty. Uwielbiam Warszawę, tak jak uwielbiam polską wieś. Wychowywałam się u dziadków na wsi.

- I nie skusił Cię nawet status gwiazdy? Przecież tam nosiliby Cię na rękach.

No właśnie. Głupia, co? Nigdy nie było takiej pokusy. Na szczęście zawsze wiedziałam, gdzie mi dobrze.

- W "Lindenstrasse" jesteś Polką, która przyjechała do Niemiec do rodziny i została właścicielką zakładu fryzjerskiego. Ludzie mylą Anię Nowak z Ursulą, którą grasz?

To ich narodowa choroba! Zaczepiają mnie na ulicy i pytają, czy mam jakieś wolne terminy, bo chcieliby się umówić na strzyżenie. Kiedyś szłam z kolegą aktorem, z którym w serialu właśnie się rozstałam. Zatrzymuje się obok nas samochód, szyba zjeżdża w dół, a baba za kierownicą krzyczy. "No, wiedziałam, że jesteście razem!"

- Czy czujesz się bardziej polską, czy niemiecką aktorką?

Niemiecką.

- I dobrze Ci z tym?

Różnie. Z jednej strony tam jestem znana i ceniona, z drugiej - miło byłoby grać we własnym języku, wśród ludzi, którzy rozumieją cię bez słów.

- A jak patrzysz na tych, z którymi studiowałaś: Wilczaka, Foremniak, Malajkata czy Zamachowskiego. Nie żałujesz, że postawiłaś na karierę za granicą?

Nie. Zawsze można powiedzieć, że gdyby coś, to coś. Nie planowałam wyjazdu ani nawet o to nie zabiegałam. I tak naprawdę powinnam być wdzięczna, że praca w niemieckim serialu wyciągnęła mnie z walczenia o chleb w polskim środowisku, które jest bardzo zamknięte, trudne, hermetyczne.

- Zawistne?

(Milczenie). Pełne układów, bo rączka myje rączkę. Zawistne? Pewnie tak. Boże, jak wszędzie. To są normalne ludzkie przywary i, jak w każdym środowisku, bezinteresownie wyciąga się stołek spod tyłka. Bo dlaczego ktoś ma mieć, jak mogę ja?

- Nie masz poczucia rutyny i powtarzalności, że od 11 lat grasz w tym samym serialu? Nie lepiej byłoby wystąpić w kilku filmach?

Oczywiście, że lepiej! Marzę o tym. Każdy na pewnym etapie czuje w sobie dość dojrzałości i chęci zmierzenia się z czymś nowym.

- A do teatru chciałabyś wrócić?

Jasne, ale - cholera - teatr przechodzi teraz u nas jakąś dziwną fazę...

- ???

Chciałabym, ale nie do kawki i herbatki. Nie interesuje mnie już chyba teatr standardowy: mamy tekst, robimy, gramy, premiera, następny, premiera, następny. Ja bym wolała spotkanie z reżyserem, który rzeczywiście jest zainteresowany aktorem i wspólną pracą, inną od pracy etatowego teatru i etatowego dyrektora.

- Nie jest tak, że na to poszukiwanie w sobie i pedantyczną pracę z aktorami nikt nie ma teraz ani czasu, ani pieniędzy?

Ani ochoty! Bo to trzeba umieć. Teraz musi być młody reżyser, który trafi do młodej publiczności. Szybko, szybko, sukces i ruszamy w objazd. Szybciutkie pieniążki, kariery, szybciutkie spektakle z fajerwerkami. To jest walka o widza, walka z wideo i filmem. Ale teatr nie może walczyć tymi samymi środkami co film: wstawimy trzy telebimy, muzykę z jednej i drugiej strony, przepuścimy tłum golasów bez powodu i będzie fajnie. Nie będzie, bo przegramy. Jeśli nie znajdziemy klucza do widza, to on pójdzie do domu i włączy telewizor.

- Zawsze czułaś, że aktorstwo to właśnie to?

Od dziecka żyłam w trochę innym świecie. Odgrywałam różne sceny, przebierałam się w buty i ciuchy matki.

- Nie byłaś zahukaną dziewczynką, chowającą się za nogawką taty?

Byłam! Stąd potrzeba zamknięcia się w swoim własnym świecie. Potrzeba śpiewania, rysowania, pływanie artystyczne, ognisko teatralne przy Teatrze Ochoty, Gawęda...

- Śpiewałaś: "Kupię ci pęczek rzodkiewek na rogu Nowego Światu"?

A jak! Gawęda to było wielkie wyróżnienie, ale i... paraliż. Nie dla mnie okazała się rywalizacja, jaka tam panowała. Poczucie elitarności przy całkowitym braku pokory. Wytrzymałam niespełna dwa lata. W Gawędzie zdobywało się różne odznaki. Czerwona to była tak zwana wyjazdówka, czyli wszystkie wyjazdy zagraniczne. Ci na najlepszej drodze do najlepszych mieli odznakę niebieską. Zielonych było najwięcej. Treningi, tańce, normalna harówa, żeby chociaż wytańczyć zieloną odznakę i przypiąć sobie do koszulki plakietkę z napisem Gawęda, imieniem i nazwiskiem.

- Jaki kolor wytańczyłaś?

Na szczęście tylko zielony i szybko się zorientowałam, że ten rodzaj twórczości zupełnie mi nie odpowiada.

- A jaki mężczyzna Ci odpowiada?

Na pewno nie Niemiec! (Śmiech).

- Bo?

Wanda nie chciała Niemca i ja też nie. Warunek jest zawsze jeden: muszę kochać. Tak się zarzekam, a z miłością jest przecież jak z grypą: spada na człowieka i co? Trzeba przez nią przejść i wyzdrowieć.

- Nie lepiej cały czas chorować?!

To piękne uczucie, ale bardzo trudne, wyjątkowe. Jeśli wiem, jak chciałabym i jak potrafię kochać, to muszę ten bagaż dobrze ulokować. Dlatego tak ciężko znaleźć odpowiedniego partnera. Nigdy nie miałam wątpliwości, czy to już miłość. Dostawałam gorączki, przestawałam jeść, spać, niemal oddychać! A jednak miałaś rację: choroba!

- Wśród Twoich znajomych krążą legendy o tym, jak błyskawicznie oswajasz każde nowe miejsce. Tu przestawisz stolik, tam coś wyrzucisz, położysz obrus.

Chodzi o dom, o poczucie, że jest wszędzie, gdzie się poruszam z walizką...

- ...walizką dość pokaźnych rozmiarów!

Muszę mieć ze sobą ulubione zabawki, zdjęcie w ramce, kubek, a jak trzeba, to i kocher. Musi być własna poszewka na poduszkę, prześcieradło i ręcznik. Taki już ze mnie świr i dobrze mi z tym.

- Z Twoimi kuleczkami chyba też Ci dobrze...

(Śmiech) Moja homeopatia. No, ale wyobraź sobie, że jesteśmy gdzieś na Saharze, nagle spod piasku wyskakuje żmija i - ciach. Ja żmij nienawidzę i panicznie się boję. Dlatego mam ze sobą kulki na odtrutkę. Albo na przykład potwornie się gdzieś rozpędziłaś, walnęłaś, wyskakuje ci guz. A wystarczyłoby wziąć jedną kulkę i rano nie ma śladu. Dzięki homeopatii od lat nie byłam w aptece.

- A to prawda, że w kinie jesteś nie do wytrzymania i ciągle gadasz?

Jestem jak dziecko. Na złym filmie muszę komentować, bo czuję się oszukana. Najchętniej bym wyszła, no ale jak jesteś w towarzystwie, to siedzisz do końca. Na dobrym filmie prościutka historia jest mnie w stanie tak za serce chwycić, że ryczę. Jestem ostatnią osobą, która tolerowałaby w kinie gadanie, przeszkadzanie, szeleszczenie papierkami. Mogłabym zabić za szeleszczenie, chociaż pracuję nad tym, żeby tego nie słyszeć, żeby mi to nie przeszkadzało.

- Jesteś "po niemiecku" dokładna i uporządkowana?

Musiałam się tego nauczyć, inaczej bym zginęła. Permanentnie gubiłam klucze do domu, a rzeczy, które trzymałam w ręku, strasznie mi przeszkadzały, więc je gdzieś odkładałam i zostawiałam. Przepadła niezliczona liczba rękawiczek, czapek, parasoli. To cud, że za każdym razem, kiedy przekraczam granicę, mam ze sobą paszport.

- A dlaczego przez okrągły rok w Twoim domu jest dekoracja świąteczna?

(Śmiech) Jestem leniwcem i nie chciało mi się jej zdjąć. Lubię anioły, bo towarzyszą człowiekowi przez całe życie, więc dlaczego mają być tylko od święta? A że przez cały rok nie zdjęłam z balkonu sztucznej choinki z lampkami... Wiesz, ile to roboty zdjąć, odplątać?! Tak szybko ten czas leci, że się nie opłaca!



30 czerwca, 2003

Rozmawiała Beata Sadowska


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:16, 11 Lis 2009    Temat postu:

nr 4 (184) z 16.02.2004 r.

KRZYSZTOF IBISZ - CO DALEJ PO ROZWODZIE?


[link widoczny dla zalogowanych]

Znany prezenter telewizyjny znalazł się na zakręcie. Rozwodzi się z żoną. Zmienia styl życia. Zmienia priorytety. Opowiada o tym Krystynie Pytlakowskiej. "Bo ja jestem, proszę pani, na zakręcie."

- Dostał Pan szkołę od życia?

Ostatnio intensywny kurs. Wiem, że na co dzień powinniśmy wyciągać wnioski z tego, co się wydarza, ale z tym bywa różnie. Nie jest łatwo analizować własne życie. A kiedy już coś się dzieje, zazwyczaj emocje biorą górę nad rozsądkiem. Jak człowiek ma problemy, to szuka prostych rozwiązań. One są dobre tylko w telenowelach. Tam się wszystko musi zgadzać. W życiu niekoniecznie. Ale nic nie da się przyspieszyć. Banał, ale dojrzewa się całe życie. Nie można przejąć bagażu cudzych doświadczeń. Trzeba mieć własne. W Stanach Zjednoczonych mówi się na przykład, że prowadzący talk-show powinien mieć co najmniej 50-60 lat. Trzeba przejść przez wiele samemu, żeby umieć rozmawiać z ludźmi. I dlatego w amerykańskiej telewizji raczej nie ma 20-letnich dzieciaków.

- Ale Pan zaczynał właśnie jako 20-letni dzieciak.

Miałem już 25 lat. Nie był to więc start błyskawiczny. Byłem już po szkole aktorskiej, ale czułem, że nie jestem gotów do prowadzenia publicznych rozmów, więc skończyłem jeszcze dziennikarstwo. Chciałem to nadrobić.

- A teraz?

Zaczynałem 14 lat temu, a teraz mam prawie 39. Mam nadzieję, że to, czego mnie życie nauczyło, widać w programach, które prowadzę.

- A czego nauczyło?

Czas biegnie coraz szybciej i jest coraz bardziej cenny, przyjaźnie coraz rzadsze, ale za to coraz bardziej wartościowe.

- Rozmawiałam z Panem kilka razy i mam wrażenie, że bardzo się Pan zmienił.

Kiedyś żyłem o wiele szybciej. Teraz stałem się bardziej refleksyjny.

- I bardziej pokorny?

Tak, zresztą ten brak pokory był trochę na niby, na pokaz, bo to pasowało do wizerunku przebojowego młodego człowieka. Młodość powinna być przebojowa. Wcale nie byłem tak pewny siebie, jak mogło to wyglądać na ekranie. Ale prawdą jest, że wierzyłem w swoją misję, w jakiś rodzaj wyjątkowości. Teraz takiego poczucia w ogóle w sobie nie mam. Byłem może bardziej próżny.

- Stawał Pan rano przed lustrem i mówił: Boże, jaki ja jestem piękny?
Nie, aż tak to nie. Zresztą ta próżność może przejawiać się różnie. Próżność zakłada nam różne maski, potem zajmuje nam dużo czasu, żeby je zdjąć. Taka maska to na przykład otaczanie się przedmiotami, gadżetami, które mają podnosić naszą wartość w oczach innych. Nie lubiłem tego i nadal nie lubię. Nie poluję na najnowsze aparaty komórkowe ani nie zmieniam samochodów co dwa lata. Jeżdżę sześcioletnim i pewnie będę nim jeździł jeszcze długo.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Wydaje się Pan smutny.

Nie. Mam dobry nastrój.

- Jest Pan jednak na życiowym zakręcie.

Niewątpliwie tak. Ale to jeszcze zbyt świeże i trudne. To dopiero początek. Nie przyzwyczaiłem się do tej myśli.

- Teraz zbyt boli?

Tak, to zbyt bolesna sprawa i bardzo trudna. Mam swoje kłopoty, podobnie jak inni ludzie. Nie jestem wyjątkowy, nie mam patentu na wieczne szczęście.

- Zmienia Pan swoje życie.

Zmieniam.

- I to prawda, że niebawem, przynajmniej formalnie, będzie Pan człowiekiem wolnym?

Prawda. Ale czy to, że mieszka się samemu, oznacza, że jest się wolnym? Jestem pracoholikiem i to już jest rodzaj zniewolenia. Chociaż powoli uczę się korzystać z życia, otwieram się na jego uroki, na inne pasje niż praca.

- Odkrył Pan coś nowego?

Odkryłem wiele nowych rzeczy w sobie. Pomaga mi w tym joga, którą praktykuję od września. Jestem wciąż w grupie początkującej, ale można być w takiej grupie i 20 lat. Wciąż nie mam odwagi przejść do wyższej grupy. Studiuję książki na ten temat i bardzo mnie to wciąga. Inna pasja to boks. To z kolei takie męskie zajęcie, które daje siłę fizyczną i pozwala pozbyć się agresji. Ale naprawdę moim wielkim odkryciem stało się nurkowanie.

- Dlaczego właśnie to?

Bo wymaga całkowitego skupienia i poświecenia się. Bo rozproszenie się pod wodą może kosztować wiele, nawet życie.

- Takie skupienie pomaga?

Oczyszcza bardzo.

- Z czego?

Z niepotrzebnych myśli, z drobiazgów, które nie są warte, by poświęcać im uwagę. To sport, który wymaga ogromnej koncentracji.

- Oczyszcza też z lęków?

Nie, ale ze stresu tak. Pod wodą wszystkie problemy stają się malutkie. To tak, jak z chodzeniem w góry. Postawisz fałszywy krok i spadasz. Skupiasz się więc na jednym, a to wypiera z głowy wszystkie złe myśli.

- Lęki jednak pozostają. Czego się Pan boi?

Żeby nie popełnić błędu w wychowaniu mojego synka. Życie to karuzela, raz jest lepiej, raz gorzej, ale zawsze można sobie z tym poradzić. Natomiast wychowanie dziecka jest czymś nieodwracalnym. Nie można tego potem naprawić. Wielkim błędem jest przeświadczenie, że małemu dziecku nie trzeba poświęcać wiele czasu, bo mało rozumie. Że wystarczy, żeby zajmowały się nim inne osoby, a potem nadrobimy to w odpowiednim czasie. Nie ma odpowiedniego czasu. Zawsze jest ten czas. Teraz staram się więc być z Maksymilianem jak najwięcej, ale pierwszy rok jego życia straciłem na pracę. Zawsze, kiedy jestem w Warszawie, natychmiast jadę po niego, idziemy na spacer, rozmawiamy, odpowiadam na jego niezliczone pytania.

- Ile Maksymilian ma lat?

Trzy i trzy miesiące. Jest bardzo rezolutny. Mnóstwo pamięta, sprzed roku czy dwóch lat. To aż nieprawdopodobne. Tę pamięć ma chyba po mnie, bo potrafię nauczyć się tekstu w minutę. Ale paradoksalnie z językami obcymi mam kłopot. Słówko wkuwam 20 razy. I zapominam.

- Nie uważa Pan, że wszystko w życiu ma swój sens? Nawet te zakręty, które tak bolą.

Święte słowa.

- Może więc Pana małżeństwo zdarzyło się właśnie dlatego, żeby miał Pan takiego wspaniałego syna?

Może. Z synem czuję więź dusz. Uwielbiam go, jest kawałkiem mnie.

- Jego przyjście na świat zmieniło Pana?

Dopiero kiedy on skończył rok. Wcześniej żytem tak, jak zanim się urodził. Ale potem dotarło do mnie, ile mogę stracić. Dbam więc, by uprawiał sporty, chodzę z nim na basen, do kina, do teatru. W przyszłym tygodniu do Guliwera na "Koziołka Matołka". Organizuję spotkania z innymi dziećmi, żeby miał kontakt z rówieśnikami. A w domu wciągam go w męskie prace, naprawy, śrubki, młotki i tego typu rzeczy.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Lubi Pan majsterkowanle?

Wszystko sam robię. Kiedyś zresztą żyłem z remontowania domów. Uczę go zaradności, bo sam przeszedłem niezłą szkołę. W Ameryce, gdzie byłem na saksach, pracowałem w fabryce, drukowałem napisy na koszulkach. Pomagałem też w knajpie greckiej. W Polsce natomiast przez całe liceum zbierałem jabłka, żeby mieć pieniądze na wakacje. A potem właśnie remontowałem domy, myłem okna. Chcę, żeby Maks umiał sobie poradzić w życiu w różnych sytuacjach. Chociąż czasami myślę, że może na siłę go uszczęśliwiam. Ale moja męska intuicja mówi mi, że jednak warto, bo kiedyś będzie chciał z tego w życiu skorzystać. Chciałem z nim teraz pojechać na narty, ale chyba jeszcze trochę za wcześnie.

- Można uchronić dziecko przed konsekwencjami rozstania?

To jest dla mnie największy problem. Ale na razie tak się wszystko układa, że nie widzę zagrożeń. Myślę, że cała ta sytuacja nie odbije się na dziecku. Przede wszystkim dzięki mądrości mojej żony. Bo matki różnie do tego podchodzą.

- Niektóre walczą z mężczyznami przy pomocy dziecka.

To okropne. Na szczęście to na nie dotyczy.

- Życie jednak to nieustanny ring?

Bywa. Ale nie lubię marnować energii na bezsensowne walki. Wolę wyciszyć urażone ambicje i spojrzeć na wszystko z dystansu.

- Bardzo Pan wyciszony.

Czuję, że czas na podsumowania. Przekraczam pewien życiowy próg.

- Łatwiej być głupcem niż człowiekiem myślącym.

Łatwiej. Pamiętam taki film z Peterem Selersem, który grał gwiazdę telewizji. Rozdawał autografy, wiecznie się uśmiechał i zawsze "był do przodu". Zadowolony, radosny. Ludzie rzucili się na niego, zaczęli rwać na nim ubranie, a on twardo podpisywał i uśmiechał się. Mimo że ginął rozszarpywany na strzępy, ja tak nie chcę. Nie chcę się sztucznie uśmiechać. Kiedy prowadzę program, mam naprawdę dobry nastrój, do niczego się nie zmuszam. Uważam jedynie, że moje problemy życiowe nie powinny mieć wpływu na moją pracę. Nie będę nikomu głowy sobą zawracał. Chociaż trzeba uważać, bo łatwo pomylić zadowolenie z siebie z zadowoleniem zawodowym.

- I do czego Pan doszedł w tych podsumowaniach?

Że trzeba umieć cieszyć się małymi rzeczami. Właściwie trudno mnie zdołować. I nie dlatego, że brak we mnie zdolności do refleksji, tylko po prostu szkoda mi życia na dołki, depresje.

- Co Pana cieszy?

Ktoś powiedziałby, że kicz. Zachodzące słońce, albo w Egipcie kolor pustyni czy Morza Czerwonego, piękno podwodnego świata. Cieszy mnie rozmowa z kimś interesującym. Mam wrażenie, że zatoczyłem krąg i wracam do tego, co mogłem zagubić. Wydaje mi się, że jestem facetem sprzed 20 lat.

- Romantykiem?

Tak. Zastanawiam się nad tym, co mnie otacza i co jest we mnie. Gdybym miał powiedzieć, że któryś okres był w moim życiu najgorszy, to chyba teraz, ten środkowy. Wracam więc do siebie sprzed wielu lat.

- A może zamiast jogi, nurkowania warto znaleźć w życiu miłość?

Warto, zawsze warto, ale teraz po prostu ćwiczę jogę. Mam teraz czas na bycie ze sobą.

- Na miłość Pan poczeka?

Nic na siłę ani nic za szybko. Wszystko trzeba najpierw przeboleć, przecierpieć, przeżyć do końca. Rozstania trzeba przeżywać do końca i wypalenie miłości także. Dziwię się tym, którzy działają ostro i szybko. To zawsze się odbija na psychice. Zawsze coś zostaje, z czym trudno się uporać i wraca się do tego w myślach, w stosunku do ludzi, do świata. Żeby się lego pozbyć, trzeba dać temu czas.

- Rzuci się Pan w wir pracy i znowu Ibisz będzie prowadzić trzy programy, wszędzie będzie go pełno?

Nie muszę robić trzech programów. Nie muszę mieć rozpoznawalnej twarzy. Trafiłem do telewizji, bo chciałem tam trafić. A dalej to jakoś samo poszło. Polubiłem to, co robiłem, ale myślałem trochę naiwnie, że pozostanę nadal incognito. Ostatnio staram się schodzić z linii strzału.

- Chce Pan czasem uciec?
Jestem w tej luksusowej sytuacji, że mogę pozwolić sobie na samotne wyjazdy.

- Jeśli nie telewizja, to co?

Mógłbym uczyć nurkowania, otworzyć szkołę dla nurków gdzieś na Mazurach. Teraz robię stopień divemastera. To taki ostatni stopień przed instruktorem. Mógłbym zbudować gospodarstwo agroturystyczne i tam czytać, oglądać zaległe filmy, myśleć, pisać. Mógłbym żyć zielonością traw, błękitem jeziora i uczyć nurkować.

- Za rok czeka Pana czterdziestka.

To bardzo przyjemne. Magiczna data, a ja lubię magiczne daty. Nowy Rok spędziłem na dnie morza. Zgasiliśmy latarki i z 40 metrów głębokości patrzyliśmy w górę.

- Z kim Pan tam był?

Nurkować jeżdżę zawsze sam.

- Jest Pan samotnikiem?

Kocham samotne wyjazdy. Ciągle otaczają mnie ludzie, w pracy ciągły młyn. Kiedy więc mam dwa tygodnie tylko dla siebie, jestem szczęśliwy. Uwielbiam podróżować samochodem. Słucham muzyki, staję, gdzie chcę, śpię, gdzie chcę. Mój dom jest wtedy wszędzie, gdzie jestem ja.

- A tak naprawdę gdzie będzie Pana dom?

Nie wiem, gdzie będzie. Noszę go w sobie od dawna. Na razie jest w moich marzeniach.

[link widoczny dla zalogowanych]

Rozmawiała KRYSTYNA PYTLAKOWSKA
Zdjęcia RAFAŁ MASŁOW / MELON


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:30, 11 Lis 2009    Temat postu:

nr 22 (202) z 25.10.2004 r.

KRZYSZTOF IBISZ & ANNA NOWAK- PO RAZ PIERWSZY OPOWIADAJĄ O SWOJEJ WIELKIEJ MIŁOŚCI!


[link widoczny dla zalogowanych]

Znowu są razem! Znany prezenter telewizyjny po rozwodzie i gwiazda popularnego w Niemczech serialu po raz pierwszy opowiadają niezwykłą historię miłości, która wróciła do nich po 20 latach

- Nie jestem w stanie napisać nawet kilku mądrych słów. Chyba w ostatecznym rozrachunku doświadczyłaś przeze mnie wiele złego, zobaczymy, co z tego zostanie za jakiś czas. Sztacheta - tak brzmi Twoja dedykacja w książce dla Ani sprzed lat. Sztacheta?


Krzysztof Ibisz: Tak się kiedyś podpisywałem.

Anna Nowak: Nie mógł być Stachurą, którego oboje uwielbialiśmy, więc był Sztachetą.

- Teraz jest właśnie "za jakiś czas". Co zostało?

K.I.: Z tamtego czasu mojego obłędnego zakochania właściwie wszystko. Tyle nas łączy, że czuję, jakbyśmy się razem wychowywali. Znaliśmy się 20 lat temu, potem, mieliśmy prawie 20 lat przerwy. Rozstanie tuż przed studiami, w czwartej klasie liceum. Zdałem do szkoły filmowej w Łodzi i miałem inną dziewczynę. Ania też dostała się do Łodzi. Całe studia w tej samej uczelni, ale kompletnie obok siebie. Wszystko po tej nieszczęsnej historii, kiedy Anię zostawiłem.

A.N.: To nie była nieszczęsna historia! To była tragiczna historia! Chciałam umrzeć z miłości.

- To wtedy pod wierszem Stachury "przyjdź, gdy tylko zechcesz / przyjdź, będziemy razem żyć / ja będę czekał, przyjdź" napisałeś ołówkiem: "nie będę"?

A.N.: Tak! I jakby ktoś się tej kartce uważnie przyjrzał, to są tam ślady po łzach. Kiedy to pisałam, myślałam zrozpaczona i wściekła: "nie, ja czekała nie będę!" I żeby nie zwariować, nie czekałam, kompletnie go skasowałam.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Tak go po prostu skasowałaś?

A.N.: Cierpiałam po bożemu jakieś trzy lata. Nie było łatwo, bo cały czas byliśmy obok siebie. Mało tego, z jego nową dziewczyną mieszkałam w akademiku w jednym pokoju! Nie miałam wyboru. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu również dostała się do szkoły aktorskiej. Na szczęście wyrzucili ją!

K.I.: No tak, bardzo to kobiece!

- A rzucanie bardzo męskie?

K.I.: Dla mnie ta pierwsza wielka miłość przyszła za wcześnie. Miałem 17 lat i wydawało mi się, że może to jeszcze nie to, że za chwilę będzie coś lepszego. Chyba dlatego zostawiłem Anię. Dopiero dziś mogę powiedzieć, że pierwsza miłość i ostatnia to może być ta sama.

A.N.: Ja dziś wiem to, co wiedziałam wtedy: ja sobie Krzyśka wybrałam. Kiedy go pierwszy raz zobaczyłam, stanęłam jak zaczarowana. Czułam, że to ten i żaden inny. Zobaczyłam drugie jabłko na czereśni. Taka właśnie powinna być pierwsza miłość.

- Jaka?

A.N.: Jak się kończy, chcesz umrzeć, a jak jest - nie musisz jeść, pić, oddychać. Nie chciałam nic więcej, nie myślałam o seksie, tylko o tym, żeby Krzysiek był, żeby do mnie mówił, grał na gitarze, recytował Stachurę, śpiewał, po prostu istniał. Mieliśmy po 17 lat!

K.I.: Oczekiwania dziewczyny to jedno, ale 17-letni chłopak jest opętany seksem. O-pę-ta-ny!

A.N.: W którymś momencie zrozumiałam, że on mi po prostu ucieknie i długo tak nie pochodzimy tylko za rękę.

K.I.: Ręka oczywiście jest bardzo miła, ale...

A.N.: No właśnie... i dlatego też poszliśmy dalej...

- Pierwszy raz zobaczyłeś Anię w ognisku teatralnym Teatru Ochota.

K.I.: Zobaczyłem zjawisko, ale i kobietę na życie. Taką, z którą chciałem chodzić na koncerty Gintrowskiego i zapalać świeczkę na cmentarzu Powązkowskim na grobach żołnierzy AK.

A.N.: A ja go strasznie kochałam, nawet kiedy mnie rzucił. I kiedy studiowaliśmy razem w Łodzi, musiałam wmawiać sobie, że go nie ma. Pomogła mi tak zwana fuksówka, czyli obóz kondycyjny dla pierwszego roku. To coś mniej więcej jak fala w wojsku. Krzysiek był rok wyżej. Byłam wyjęta spod praw, on mnie fuksował.

K.I.: Bardzo się wstydzę za to, jak fuksowałem Anię. Po raz kolejny sobie przechlapałem. Byłem podwójnie skreślony, więc nie próbowałem się nawet do niej zbliżyć. Nawet kiedy dostałem angaż do Teatru Studio w Warszawie, a ona też po roku zaczęła pracować w tym teatrze.

- I...?

A.N.: Pamiętam, jak kiedyś zupełnie nieoczekiwanie wyrósł naprzeciwko mnie w korytarzu i zapytał: "Czy jeszcze kiedyś będzie taki moment w życiu, że ty będziesz sama i ja będę sam, żebyśmy znowu mogli być razem?"

[link widoczny dla zalogowanych]

- Co odpowiedziałaś?

A.N.: Kompletnie mnie zatkało. Pomyślałam, że Krzysiek zwariował. Zamiast odpowiedzi usłyszał: "Eee... no... ja..." I to tyle.

K.I.: A potem wyjechałem do Kanady. Były tylko trzy osoby, do których wysłałem list: rodzice, moja profesorka z Łodzi i Ania.

- Odpisałaś?

A.N.: Wzruszyłam się. "Jezus Maria, to on cały czas o mnie myśli?!" Wszystko wróciło. Odnalazłam w sobie tą pierwszą miłość, zupełnie bezinteresowną, bez żadnych za i przeciw. Ale zdusiłam ją w sobie. Zresztą zaczęłam jeździć do Niemiec na plan serialu "Lindenstrasse", w którym gram do dziś.

- Kilkanaście lat ciszy, no ale przecież oglądałaś gazety, czytałaś wywiady, widziałaś zdjęcia "najpopularniejszego prezentera w Polsce".

A.N.: Czasami się złościłam. Biorę gazetę, a tam Ibisz. Włączałam mechanizm obronny: "Nie, nie, nie, zamykamy, odkładamy na półkę, nie chcemy". No a wiadomo, że jak człowiek się przed czymś broni, to coś w rym musi być.

- W końcu przeczytałaś o ślubie.

A.N.: I wszystko się dla mnie skończyło. Już wiedziałam, że odnalazł swoje miejsce na ziemi i kropka.

- A jednak nie kropka, po latach przypadkiem się spotykacie.

K.I.: Trzy lata temu na deptaku w Juracie. Przywitaliśmy się i tyle. Miałem już ułożone życie. Nie wiedziałem, co powiedzieć, wymieniliśmy się numerami telefonów.

A.N.: Tego dnia miałam imieniny.

K.I.: Widzisz, przyjechałaś, żeby mnie spotkać.

A.N.: Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam.

K.I.: Dzień wcześniej coś kazało Ani zebrać się z Mazur, gdzie miała zostać dłużej, i jechać nad morze. Następnego dnia wpadliśmy na siebie na ulicy. Po chwili każde poszło w swoją stronę, ale myślałem sobie: "Czy to możliwe, że nie ma do mnie żalu o te wszystkie złe rzeczy, które jej zrobiłem?"

[link widoczny dla zalogowanych]

- Nie miałaś?

A.N.: Nie miałam. Dojrzałam.

K.I.: Bardzo długo nie dzwoniłem, aż dowiedziałem się od znajomych, że zmarł tata Ani. Umówiliśmy się. Siedzieliśmy w kawiarni i rozmawialiśmy.

- I co sobie powiedzieliście?

K.I.: Płakałem.

- Dlaczego?

K.I.: Byłem wzruszony, że na nią patrzę.

A.N.: Zobaczyłam łzy w jego oczach i zrozumiałam, jak bardzo jest mi bliski.

- Ty nie płakałaś?

A.N.: Ryczałam, ale głównie z powodu taty. Potem opowiadałam, że utrzymuję kontakt z ludźmi z ogniska teatralnego. A on się dziwił: "No co ty?! Ja też bym chciał!"

K.I.: Poczułem, że cała paczka się trzyma, a ja jestem w zupełnie innym miejscu. Zatęskniłem za klimatem tamtych czasów.

A.N.: Dla mnie to było kolejne zaskoczenie.

- Bo z gazet znałaś zupełnie innego faceta?

A.N.: Tak! Znałam człowieka, który żyje w przyspieszonym tempie: sukces, kariera, telewizja. Nie ma czasu na sentymenty. Żeby takie rzeczy docenić, potrzeba czasu, a on go nie miał. Tamto spotkanie z Krzyśkiem było jak odkrywanie siebie sprzed lat.

K.I.: Jest taki moment w życiu każdego człowieka, kiedy otwiera się tak zwana czakra serca. Wtedy stawiasz sobie pytania: czy jestem tu, gdzie chcę być? Czy żyję z tym, z kim chcę żyć? I czy robię to, co chcę robić? Jeżeli choćby na jedno z tych pytań odpowiesz "nie", nie ma takiej siły, która by cię powstrzymała od zmian.

[link widoczny dla zalogowanych]

- A kiedy Ty poczułaś, że mur, którym tak szczelnie latami odgradzałaś się od Krzyśka, runął z hukiem?

A.N.: Kiedy runęło jego życie osobiste, rozwiódł się i zaczęłam dostawać od niego po 70 SMS-ów dziennie. Mam je wszystkie, zapisane w kolejności, z datą godziną i minutą. Jest tego pięć grubych zeszytów.

K.I.: W końcu postanowiliśmy, że czas się spotkać. Wcześniej widzieliśmy się tylko dwa razy: wtedy nad morzem i kiedy dowiedziałem się, że nie żyje tata Ani. Teraz zaprosiła mnie do siebie na... herbatę, zieloną.

- Co czułeś?

K.I.: Serce mi waliło. Szedłem po schodach, ale nie śmiałbym wtedy pomyśleć, że już wkrótce będę nimi chodził codziennie. Ciągle nie byłem pewny, na ile siedzą w Ani krzywdy, które jej wyrządziłem.

- Ania otwiera drzwi i...

A.N.: Uciekłam! Nie wytrzymałam napięcia. Usłyszałam tylko głos: "Chodź tu". Trochę mnie zdyscyplinował, ale i tak nalatam wody do czterech szklanek i nie podałam mu żadnej, a cukiernica wypadła mi z rąk na podłogę.

K.I.: Przytuliłem ją i powiedziałem, że po tylu latach w końcu czuję się, jakbym wrócił do domu.

- Już wiedziałaś, że to właśnie dla niego chcesz ten dom stworzyć?

A.N.: Pamiętam rozmowę z przyjaciółką, która wychodziła za mąż. Małżeństwo kojarzyło mi się z więzieniem, czymś, czego na pewno nie chcę. "Jezus Maria! Skąd wiesz, że to ten człowiek?!", pytałam. Ona na to: "Moja babcia powiedziała, że jeżeli ten mężczyzna stanie na mojej drodze, będę wiedziała, że to on i nie będę musiała nikogo pytać". Miała rację.

- "Należy być słusznym i zbawiennym, a zarazem gotowym, aby móc mleć ciebie. On taki nie jest, ale otwieraj mu drzwi tyle razy, ile tylko zapuka" - to kolejna dedykacja. Tę 20 lat temu Ania otrzymała od przyjaciółki. Chodziło o Ciebie...

K.I.: Na szczęście zapukałem i na szczęście Ania otworzyła. Poczułem, że wracam do siebie, chłopaka sprzed 20 lat. Nie kombinowałem, czy warto. Słuchałem tylko serca.

A.N.: Jak stanął w drzwiach, nie mogłam dłużej siebie oszukiwać, zaprzeczyć, że obudziło się we mnie coś, co cały czas było spychane pod dywanik. Teraz wybuchło z niewiarygodną siłą, jakby on gdzieś tę miłość w sobie przechował, bo ja przecież przechować nie chciałam. Dużo wspomnień i jeden język, którym się posługiwaliśmy. Wystarczyło, żeby wyrecytował jeden wers ze Stachury, a we mnie otwierała się cała burza emocji związanych tylko z nami.

- To jak to było z tymi jabłkami?

A.N.: "Jak dwa jabłka na czereśni..."

K.I.: "jak milczenie po tej pieśni".

A.N.: Milczenie było bardzo diugie, ale dwa jabłka na czereśni zostały. Nasze motywacje, wybory, chęć wyrwania się z domu, przeżycia były bardzo podobne.

- Jaki jest ten nowo poznany Krzysiek?

A.N.: Bardzo dużo przeszedł i w jego oczach jest mądrość ludzi starych. Nie boi się mówić o tym, co czuje, przyznawać do słabości. Potrafi się rozczulić nad najmniejszą rzeczą. Rozwinął w sobie piękne cechy "kobiece".

K.I.: Nie przesadzaj z tą kobiecością!

A.N.: Każdy mężczyzna ma w sobie kobietę! I każda kobieta ma w sobie mężczyznę. Ja byłam takim żołnierzykiem. Całe życie wojowałam.

K.I.: Wiele pracy kosztowało mnie, żeby nauczyć Anię chociażby przyjmowania komplementów. Jej się nie dało nic miłego powiedzieć! Uczę ją teraz bycia królewną. Nigdy tego nie miała, zawsze wszystko musiała sama. I zarobić, i zadbać o dom. Była tą silną stroną. Ja chcę, żeby odpoczęła, dała się przytulić, pogłaskać, dała za siebie różne rzeczy załatwić. Oczywiście potrafi też podejmować decyzje. Zawsze można na nią liczyć. Cudownie się mną zaopiekowała po wypadku samochodowym.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Dzwoni Krzysiek i mówi, że miał wypadek...

A.N.: Jest mądry i tak nie mówi.

K.I.: Miałem wyjechać po Anię na lotnisko, a wypadek wydarzył się godzinę przed przylotem.

A.N.: Dostałam tylko SMS-a: "Weź taksówkę" i pomyślałam, że po prostu się spóźni. Następny SMS był taki, że miał stłuczkę i żebym jechała do niego prosto do Radomia. Do końca nie wiedziałam, jak poważny to był wypadek. Dopiero jak dotarłam do szpitala, usłyszałam koszmarny płacz, wycie. To była żona mężczyzny, który w tym wypadku zginął. To mnie załatwiło, pomyślałam, że role mogły być zamienione. Po chwili przyszedł Krzysiek. Po środkach uspokajających i przeciwbólowych z uśmiechem na twarzy zapytał: "Dlaczego się do mnie nie uśmiechasz?"

K.I.: Chciałem zagrać, że się dobrze czuję, chociaż strasznie bolało. Ania się już nacierpiała w życiu i nie chcę, żeby teraz martwiła się o mnie.

A.N.: Oboje pomyśleliśmy o tym samym: dopiero co się odnaleźliśmy, a już mogliśmy się stracić.

- Jak się buduje dom na walizkach? Ty w Kolonii na planie serialu, Krzysiek we Wrocławiu na nagraniach "Baru"?

A.N.: Nie widujemy się nawet po trzy tygodnie. Te rozstania bolą wręcz fizycznie. Jedyny środek uśmierzający to SMS-y i telefony.

- Wystarczą ?

A.N.: Muszą, chociaż czasami nachodzi mnie myśl, żeby rzucić to wszystko w cholerę, wrócić do domu, upiec ciasto...

K.I.: Bardzo mi się ten pomysł podoba! W SMS-ach zawsze słowo "Dom" piszemy z wielkiej litery.

- A kiedy już wracacie do tego Domu, niczego nie brakuje w nim do szczęścia?

A.N.: Mnie jest dobrze tak jak jest. Poza tym zawsze mogę zajrzeć do SMS-a, którego dostałam od Krzysia: "Dom jest zawsze tam, gdzie ty jesteś".

K.I.: Prawie zapomniałem: był jeszcze jeden ważny telefon. Najważniejszy! Kiedy zadzwoniłem do Ani i zadałem pytanie: "Czy ty mnie jecze kochasz?"

- I co usłyszałeś?

K.I.: "Przecież wiesz".

A.N.: Teraz ja mam pytanie: jak wtedy wszedłeś do mnie do domu, nie zdziwiło cię, że są dwie umywalki w łazience?

K.I.: Zdziwiło: na kogo czeka ta druga umywalka? Nie przyszło mi na myśl, że na mnie.

A.N.: Bardzo wcześnie miałam syndrom wicia gniazda. Zanim po latach do siebie wróciliśmy, bardzo długo byłam sama. A mimo to kazałam zamontować dwie umywalki! Mieszkanie też za duże dla jednej osoby, dobre dla rodziny.

- To czego jeszcze w tym domu brakuje?

A.N.: (Śmiech). Póki co - niczego.

- Będę uparta i zapytam drugi raz, tym razem wprost: w domu nie brakuje dzieci?

A.N.: Krzysztof już ma syna. No dobra, całe życie byłam jedynaczką i nienawidziłam tego.

K.I.: Ja też!



Rozmawiała BEATA SADOWSKA
Zdjęcia Jacek Poremba
Stylizacja Marek Adamski
Asystent Marcin Żak
Makijaż Gonia Wielocha / Helena Rubinstein
Fryzury Łukasz Pycior
Scenografia Ewa Iwańczuk
Produkcja sesji Joanna Guzowska


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:49, 11 Lis 2009    Temat postu:

lipiec 2005 r.

ANNA NOWAK-IBISZ I KRZYSZTOF IBISZ - ŚLUB ROKU!


[link widoczny dla zalogowanych]

Nie chcieli zrobić ze ślubu widowiska. Nie chcieli telewizji ani setek gości. "Postanowiliśmy, że będzie skromnie i miło. Po prostu dla nas", mówią Anna i Krzysztof. Aktorka i popularny prezenter żałują tylko, że nie pobrali się 20 lat temu, kiedy po raz pierwszy połączył ich los.

- Po co Wam ślub?


Anna Nowak-Ibisz: Jest naturalny, jak po ciąży poród. Po prostu bardzo chcieliśmy być żoną i mężem.

Krzysztof Ibisz: Ania już 20 lat temu wiedziała, że to będę ja.

A. N.-I.: Rozpoznałam go po zapachu, po spojrzeniu. Nie miałam wątpliwości, że to ten mężczyzna.

K. I.: Też wiedziałem, że to ona i... wszystko zepsułem. Zostawiłem Anię. Niestety.

A. N.-I.: Spotkaliśmy się po 20 latach i wybuchła miłość jeszcze silniejsza niż kiedyś. Inna, bo poprzedzona doświadczeniami, rozstaniami. I pojawiła się myśl, że moglibyśmy mieć dziecko, które dziś byłoby już prawie dorosłe.

K. I.: Kochanie, wszystko przed nami. Mam dopiero 40 lat, ty jesteś jeszcze młodsza!

A. N.-I.: On mnie pociesza, że będziemy ciągnąć do osiemdziesiątki w zdrowiu i szczęściu. Mówi, że w dojrzałym wieku wszystko robi się piękniej i mądrzej.

- Można na przykład piękniej i mądrzej wziąć ślub. Ten poprzedni był głośny, publiczny, transmitowany przez telewizję. Teraz - skromny, kameralny, tylko dla najbliższych...

K. I.: Musiałaś mi to przypomnieć! Teraz nie wyobrażałem sobie, że mogłoby być inaczej. Nawet przez moment nie pomyślałem o hucznej imprezie, 200 gościach i bankiecie do rana. Zadbaliśmy głównie o siebie, żeby tego dnia czuć się komfortowo, żeby byli z nami najbliżsi.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Poprzednim razem nie zadbałeś o siebie?

K. I.: Nie.

A. N.-I.: Nie wyobrażałam sobie kolejki 300 osób składających życzenia. To nie czas i miejsce dla ludzi, których spotykam raz do roku, z którymi tak naprawdę nic mnie nie łączy.

K. I.: Teraz jest moda, żeby ze ślubu robić widowisko. Niestety, kiedyś sam dałem taki przykład. Dziś wiem, że nie o to chodzi.

A. N.-I.: Postanowiliśmy, że będzie skromnie i miło. Po prostu dla nas. Z 300 osobami na karku gdzie byłaby moja noc poślubna?! Co ja bym z tego miała?!

- Baliście się trochę ?

A. N.-I.: To było raczej podekscytowanie. Ale na pewno nie strach: "w co ja się pakuję?!"

K. I.: Małe grono bliskich minimalizowało tremę. Jeśli ktoś musi się przygotować do ślubu jak do występu, może to ciężko przeżyć.

- Za pierwszym razem dostałeś po łapach. Za drugim pomyślałeś dwa razy?

K. I.: Skąd!

A. N.-I.: On się raczej bał, że się nie zgodzę, bo nigdy nie chciałam wyjść za mąż. Bał się, że będę chciała z nim być, ale nie podejmę decyzji o ślubie.

K. I.: Myślałem, że dla Ani ślub to rodzaj zniewolenia, symbol drobnomieszczaństwa.

- Dlaczego wcześniej nie chciałaś wyjść za mąż?

A. N.-I.: Nie trafiłam na odpowiedniego faceta. Wszyscy inni byliby zniewoleniem.

- Przy Krzyśku nie miałaś wątpliwości?

A. N.-I.: Żadnych! Na początku trochę mu się przyglądałam, ale zamieszkaliśmy razem i ciągle było dobrze.

- Ciebie koledzy nie ostrzegali?

K. I.: Pewnie, że ostrzegali: "Stary, po co ci to?! Przecież można bez ślubu". I pukali się w czoło. Myślę, że sami są nieszczęśliwi w związkach i gdyby znaleźli odwagę, chętnie by się z nich wyrwali.

- Żeby być z kimś, trzeba najpierw nauczyć się być samemu?

A. N.-I.: Miałam na to trzy lata bez związku, i dobrze, bo często po rozstaniu kobieta nie zdąży się obejrzeć, a już ma następnego faceta. Kobiety boją się samotności i jak bluszcz podczepiają się pod mężczyznę. Nawet gdy w niewielkim stopniu spełnia ich oczekiwania.

K. I.: U mężczyzn jest jeszcze gorzej. Kobieta może nie spełniać ich wymagań w 90 procentach, a i tak się z nią zwiążą, bo też boją się samotności. Potem się przyzwyczajamy i tak trwamy. Aż zaczynają się tragedie i życiowe dramaty.

- Będąc razem, potraficie dać sobie przestrzeń, wolność?

K. I.: Nie czuję , że Ani jest za dużo, że przekracza granice, których przekroczyć nie powinna. To mądre partnerstwo.

A. N.-I.: Jesteśmy dojrzali i rozumiemy, że każdy ma swoje zainteresowania. Ćwiczę jogę, Krzysiek siedzi przy komputerze, leżę, on czyta. Czasami nie widzimy się cały dzień, nawet jeśli obydwoje jesteśmy w Warszawie.

- Nie chcecie siebie zmieniać?

A. N.-I.: Nie bardzo miałabym co zmieniać. Dotarło do mnie, że nie wszyscy jesteśmy cudowni.

K. I.: Przy Ani wróciłem do siebie sprzed 20 lat, do Krzyśka, którego sam kiedyś lubiłem.

A. N.-I.: To się zaczęło dużo wcześniej. Największą robotę wykonałeś sam. To się zdarza tylko wtedy, gdy coś się nie udaje, na przykład rozpada się małżeństwo. To lekcja, dzięki której możemy zrozumieć, że problem tkwi w nas, nie w naszych partnerach.

- A potem co?

A. N.-I.: Szukasz odpowiedzi, dlaczego nie jesteś zadowolona ze swojego życia. Obydwoje z Krzyśkiem bardzo ciężko nad sobą pracowaliśmy. Krzysiek przeszedł koszmarną drogę i zebrał od życia tyle lekcji, że mógłby nimi obdzielić jeszcze trzy osoby. Wiele go to nauczyło.

- Nie bałaś się "faceta po przejściach"?

A. N.-I. Nie. Jak mnie ktoś ostrzegał: "No ale wiesz, 40 lat, po rozwodzie", odpowiadałam: "I bardzo dobrze, przynajmniej coś w życiu przeżył". Na kogoś takiego czekałam, a nie na mężczyznę bez doświadczeń.

- Czego się nauczyłaś przy Krzyśku?

A. N.-I.: Przestałam być Zosią Samosią. Wcześniej musiałam nią być: kompletnie sama, w bardzo trudnych sytuacjach, bez rodziców. Potem trudno było oddać broń.

K. I.: Powoli, jeden po drugim, wyjmowałem Ani naboje z kabury.

A. N.-I.: Na szczęście mogłam odpuścić. Wiedziałam, że Krzysiek wszystko zrobi, dopnie, nie zawali sprawy i jeszcze pomyśli o tym, na co ja bym nie wpadła.

- Nie mówisz: "Zostaw, ja to zrobię szybciej i lepiej"?

A. N.-I.: Tak robią kobiety, które mają słabszych facetów. Przechodziłam przez to. Dominowałam i dziś wiem, że takie zachwianie równowagi jest do niczego. Nie można konkurować ani dominować nad własnym mężczyzną.

K. I.: Oboje jesteśmy silnymi osobami, ale nie pojawia się to, co miałem w innych związkach: walka o dominację, rywalizacja.

A. N.-I.: Wręcz przeciwnie: przychodzi Krzysiek i mówi: "Nie zrobię tego, nie umiem". Ja na to: "Ty nie umiesz?! Ty to zrobisz najlepiej na świecie!"

K. I.: Kiedy Ania robi obiad, mogę - jak facet - leżeć na kanapie i czytać gazetę. Nie czuję presji, że muszę pomóc.

A. N.-I.: Harmonia: mnie sprawia przyjemność gotowanie, jemu - czytanie gazety i słuchanie odgłosów z kuchni.

K. I.: Teraz wszyscy mężczyźni będą mi zazdrościć.

- W tej sielance brakuje jeszcze małej dziewczynki biegającej po kuchni...

A. N.-I.: Ona się pojawi, jak przyjdzie jej czas.

K. I.: Na pewno! Zawsze chciałem mieć dużo dzieci. Mogę mieć jeszcze jedno, dwoje, mogę adoptować. Marzyłem o licznej rodzinie, która spotyka się co niedzielę na obiad, razem spędza święta. Może dlatego, że mój dom na co dzień to była mama i ja. Z różnych względów było bardzo trudno.

A. N.-I.: U mnie: tata i ja. Mamy podobne doświadczenia ciężkiego dzieciństwa, obydwoje musieliśmy szybko dorosnąć, żeby przetrwać. Stąd taka potrzeba domu, w którym pachnie ciastem, w którym się gotuje obiad, celebruje święta.

K. I.: Taki dom już stworzyliśmy.

- Wszyscy zachwyceni, zadowoleni, uśmiechnięci. Naprawdę nie ma awantur?

A. N.-I.: Czasami tracimy nad sobą kontrolę. Kłótnie i konflikty muszą być, bo inaczej ktoś dostanie zawału. To też dowód zaufania. Wiemy, że możemy sobie na te awantury pozwolić. One kompletnie nie przekreślają naszej miłości.

K. I.: Nawet jak trzasnę drzwiami albo talerzem o podłogę, to Ania wie, że nie przestaję jej kochać.

- A zdarza się, że walniesz?

K. I.: Zdarza. Bardzo szybko się denerwuję, ale też bardzo szybko mi przechodzi.

A. N.-I.: Ładnie potrafi tymi talerzami rzucać. Ale ja mam w tych sprawach doświadczenie: miałam nadpobudliwego ojca, który szybko wybuchał. Dziś rozumiem, że lepiej wszystko z siebie wyrzucić, niż mieć wrzody na żołądku. Niestety, jako dziecko takie wybuchy odbiera się inaczej.

- Ciche dni?

A. N.-I.: To byłoby najgorsze! Nie obrażamy się na siebie, potrzebujemy maksymalnie 10, 20 minut, żeby ochłonąć.

- 20 lat temu już byliście parą, potem Anię rzuciłeś. Teraz do siebie wróciliście. Przeznaczenie?

K. I.: Tak miało być.

A. N.-I.: Nasze drogi ciągle szły równolegle.

K. I.: Ognisko teatralne w Teatrze Ochoty, szkoła, teatr...

A. N.-I.: Potem straciliśmy się z oczu, ale to było konieczne, żeby do siebie dojrzeć.

K. I.: Konieczne, ale za długo trwało! Szkoda każdego roku bez Ani.

A. N.-I.: Na szczęście zadziałało przeznaczenie. Jeden dzień w roku, w którym Krzysiek jest nad morzem. Jeden dzień, kiedy ja jestem nad morzem. I akurat wtedy, po latach, na siebie wpadamy.

K. I.: Nigdy wcześniej, w żadnym związku, nawet nie podejrzewałem, że między kobietą i mężczyzną może być takie dopasowanie. Niezwykłe! Czy wybuchamy, czy się do siebie przytulamy, zawsze jest totalne zrozumienie. Ania to mój człowiek na tym świecie.

A. N.-I.: Wreszcie czuję, że jest przy mnie mężczyzna. Czasami przypomina tatę, który był niezwykle silną osobowością i musiałam nieźle walczyć, żeby z nim przetrwać. Różnica polega na tym, że z Krzyśkiem nie muszę walczyć.

K. I.: Jestem wdzięczny losowi, że znaleźliśmy się teraz, a nie za następnych kilka lat.

A. N.-I.: Na szczęście byłam konsekwentna. Przecież też mogłabym mieć męża i dzieci, mogłabym być w związku, mogłabym żyć w Niemczech z rodziną.

K. I.: Wszędzie bym cię znalazł. Nawet na końcu świata. Wyciągnąłbym cię z każdego związku.

- Na razie musisz ją wyciągnąć w podróż poślubną. Tylko kiedy? Ty ciągle w pracy we Wrocławiu, gdzie nagrywasz program, Ania w Niemczech, gdzie od kilkunastu lat gra w serialu.

A. N.-I.: Znajdziemy czas!

- Miesiąc?

K. I.: Odpada. Choćby dlatego, że nie wyobrażam sobie, żebym przez miesiąc nie widział syna. Kiedy Maks wyjechał na dwa tygodnie wakacji, już mnie ściskało serce. Z Anią pojedziemy nurkować do Chorwacji.

A. N.-I.: Poza tym mieliśmy trzytygodniową podróż przedślubną: nurkowanie na Zanzibarze.

K. I.: Przecież wtedy jeszcze ci się nie oświadczyłem!

A. N.-I.: No masz! Ale i tak wiedzieliśmy, że chcemy wziąć ślub! Już nie powiem, z jakiego powodu przeciągały się oświadczyny...

- Z jakiego?

A. N.-I.: Nie było pieniędzy na odpowiedni pierścionek, a z gwoździem się oświadczać nie chciał, jak Gustlik Honoracie w "Czterech pancernych".

- Co to znaczy "odpowiedni pierścionek"?

K. I.: Nie myśl, że chodzi o brylant rodem z "Różowej pantery". Chciałem, żeby pierścionek był stary, przedwojenny, wyjątkowy.

- A obrączki ślubne?

K. I.: Złote. Bez nowoczesnych fajerwerków.

A. N.-I.: Przerobiliśmy obrączki ślubne moich rodziców. Dla nas to ważne, że wcześniej oni je nosili.

- Ślubu się nie bałaś. A tego, czy poukładasz sobie relacje z synem Krzysztofa?

A. N.-I.: Nie zakładałam żadnych problemów. Wszystko odbyło się bardzo powoli, bardzo naturalnie. Jeśli dziecko czuje w tobie otwartość i akceptację, nie ma siły, żeby cię odrzuciło. Trzeba się bardzo postarać, żeby straciło zaufanie.

- Maks bierze Cię za rękę i mówi: "Chodź się ze mną pobawić"?

A. N.-I.: Tak było od początku. Nawet w dużej grupie ludzi podchodził do mnie albo mówił Krzyśkowi na ucho, że chce właśnie ze mną się bawić.

K. I.: Ania mu nie nadskakuje. Dlatego sam przychodzi i prosi albo mówi: "Aniu, chodź , chcę ci coś pokazać". I ciągnie ją za rękę.

A. N.-I.: Smaży ze mną naleśniki. W kuchni stoją dwa stołki, na których siadają Maks i Krzysiek. Patrzą i komentują.

- Da się opisać miłość?

K. I.: Kiedy kogoś kochasz, cieszysz się, że jesteś na tym świecie. Cieszysz się z każdej minuty, którą masz przed sobą. Z każdego budzenia i zasypiania obok siebie, z każdego drobiazgu: gotowania, jedzenia, wspólnego oglądania filmów. Z poczucia, że ta osoba jest blisko. Jacek Kuroń napisał po stracie żony: "Miłość jest wieczna, tylko życie za krótkie".

A. N.-I.: Pamiętam radość, kiedy Krzysiek zostawił u mnie szczoteczkę do zębów. JEGO szczotka w MOJEJ łazience.

K. I.: Kiedy pierwszy raz przyszedłem do Ani, myślałem: "Czy to możliwe, że będę codziennie chodził po tych schodach?" No i proszę! Dziś, kiedy wracam do domu, Ania się przede mną chowa.

- Jak to?!

A. N.-I.: Ze szczęścia wpadam w panikę i wskakuję za lampę.

K. I.: Ostatnio schowała się za drzwiami w gabinecie. Wydawało jej się, że jest strasznie sprytna. Coś podejrzewałem i zabrałem z łazienki lusterko z długą rączką. W tym lusterku miałem ją jak na dłoni.

A. N.-I.: Mamy różne swoje rytuały, które pielęgnujemy.

K. I.: Na przykład misia, który się chowa. Jest mały i wkładam go pod ulubiony kubek Ani. Jak go znajdzie, musi się zdziwić i powiedzieć: "O, tu przyszedłeś!" Udajemy, że on sam tak chodzi.

A. N.-I.: Znamy z Krzyśkiem swoje zwyczaje. Wiem, co on zrobi po powrocie do domu. Znam pierwszy, drugi, trzeci krok. Dlatego misio czeka zawsze w tych miejscach. Wiemy, to może wydawać się bardzo dziecinne, ale my już tak mamy. Właśnie tego brakowało nam w dzieciństwie.

K. I.: Zostawiamy sobie jeszcze żółte kartki.

- Ostrzeżenia?

K. I.: Karteczki miłości! Samoprzylepne.

A. N.-I.: Krzysiek pyta: "Ile znalazłaś?" Mówię, że cztery, a on na to, że brakuje jeszcze pięciu. Wtedy piszczę ze szczęścia i szukam dalej.

K- I.: Ania lubi kwiaty, więc jak wraca z Niemiec po pracy w serialu, zawsze czekają na nią w domu.

A. N.-I.: Mamy też system: "zostaw i zapomnij". Są rzeczy, które robię tylko ja, są takie, które robi tylko Krzysiek.

K. I.: Jeśli wrzucę brudną koszulę do kosza, mogę o niej zapomnieć, bo znajdę ją potem wyprasowaną na wieszaku.

- Te Wasze rytuały moglibyście tak wymieniać jeszcze przez tydzień?

A. N.-I. i K. I.: Co najmniej!

[link widoczny dla zalogowanych]

Rozmawiała BEATA SADOWSKA
Zdjęcia Robert Wolański
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Ewa Nogalska
Makijaż Tomek Kocewiak/D'Vision Art dla Lancôme
Fryzury Jarosław Korniluk/Metaluna
Scenografia Alicja Olak
Produkcja sesji Joanna Guzowska


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:25, 11 Lis 2009    Temat postu:

nr 25 (231) z 01.12.2005 r.

ANNA NOWAK-IBISZ I KRZYSZTOF IBISZ - BĘDZIEMY MIELI SYNA!


[link widoczny dla zalogowanych]

Nie liczyli na to, że tak szybko zostaną rodzicami. Tym większa zapanowała radość, kiedy Anna dowiedziała się, że spodziewają się dziecka. Teraz cieszą się swoją miłością i przygotowują na przybycie... no kogo? Pitulka, Poncjusza czy Hektora?

- Wiadomość o dziecku...


Anna Nowak-Ibisz: Wyjechałam do Niemiec na plan serialu "Lindenstrasse". Bohaterka, którą gram, ma fioła na punkcie tego, żeby mieć dziecko. Akurat grałam erotyczną scenę na kuchennym stole. Potem okazało się, że cud istnienia już się stał. Byłam w ciąży.

Krzysztof Ibisz.: I ja muszę to znosić! (Śmiech).

A.N.-I.: Tego samego dnia odwiedziłam znajomą w szóstym miesiącu ciąży. Zagroziła, że jeśli będę miała córkę, to mogę się jej nie pokazywać na oczy, bo to ona marzy o dziewczynce. Ja na to: "Tylko kiedy to będzie..." Trzy dni później idę do drogerii i sprzedawczyni prosi mnie, żebym zdjęła okulary, bo dziwnie świecą mi się oczy. Pyta, czy jestem chora. Odpowiadam, że nie, a ona: "W takim razie jest pani w ciąży". Miała rację, to był dokładnie piąty dzień!

- Jak zareagowałaś?

A.N.-I.: Uśmiechnęłam się i pomyślałam: "O Boże, czyżby to już, zwariuję ze szczęścia!"

[link widoczny dla zalogowanych]

- Wyszłaś ze sklepu i kupiłaś test ciążowy?

A.N.-I.: Żartujesz?!

- Ja bym kupiła...

A.N.-I.: Nie chciałam wiedzieć! Nie tak banalnie. Test?! A intuicja?! A mój organizm?! Postanowiłam wsłuchać się w siebie.

- Powiedziałaś chociaż Krzyśkowi?

A.N.-I.: Odczekałam kilka dni i coraz więcej wskazywało na to, że kobieta ze sklepu miała rację. Kiedy zadzwonił Krzysiek, powiedziałam: "Chyba jestem w ciąży".

- A Ty?

K.I.: Nie mogłem uwierzyć. Myślałem, że czekają nas miesiące słodkich prób. A tutaj już?! Tak szybko jesteśmy rodzicami oczekującymi dziecka?! Bałem się o tym myśleć na poważnie. To był strach przed uczuciem szczęścia. Poza tym mówiono nam, że mamy małą szansę na naturalną, biologiczną ciążę.

A.N.-I.: Wcześniej przeszłam dwie operacje, po których usłyszałam od niemieckich lekarzy, że możemy próbować, ale tak naprawdę powinniśmy zdecydować się na zapłodnienie in vitro. Z kolei zaprzyjaźniony z nami profesor ginekolog z Warszawy powiedział: "Jeśli wrócicie z wakacji i dalej nic, wtedy do mnie zapraszam. A tak w ogóle to dzieci się biorą z wielkiej miłości, a nie kombinowania".

K.I.: "Tego akurat nam nie brakuje", odpowiedzieliśmy równocześnie. Dzień później byliśmy już w ciąży.

- I kiedy uwierzyliście, że jesteście rodzicami?

A.N.-I.: W końcu się odważyłam. Kupiłam test.

- I...?

A.N.-I.: Czerwona kreska! Jestem w ciąży! Oszalałam.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Jak wyglądało to szaleństwo?

A.N.-I.: Usiadłam, bo ugięły się pode mną nogi. Musiałam trochę ochłonąć, zanim zadzwoniłam do Krzyśka. Mieszanka wielkiej radości i niepewności, bo jeden test na sto się nie sprawdza.

K.I.: I ja zakładałem tę opcję. Tak naprawdę dotarło do mnie, że będę ojcem, kiedy zobaczyłem zdjęcia podczas pierwszego USG. Obłędne wrażenie, jak dotknięcie kosmicznej zagadki.

A.N.-I.: Widzimy punkcik...

K.I.: ...a punkcikowi bije serce!

- Płakaliście?

A.N.-I.: Miałam łzy w oczach.

K.I.: Ogromne wzruszenie... Podczas drugiego USG też, bo już widać, że to chłopak. Pierwsza noga, druga i... trzecia!

- A przecież miała być "mała dziewczynka biegająca po kuchni", jak opowiadaliście w poprzednim wywiadzie dla VIVY!

K.I.: Trochę się na tę dziewczynkę nastawiliśmy.

A.N.-I.: Na dwa dni przed drugim USG śnił mi się synek, a ja wierzę w sny.

K.I.: Tak naprawdę oboje mieliśmy przeczucie, że to syn. Widziałem to po Ani. Mam ojcowską intuicję.

[link widoczny dla zalogowanych]

- Radość, wzruszenie, szczęście, a... strach?

A.N.-I.: Skłamałabym, gdybym powiedziała, że przez głowę nie przechodziły mi różne myśli. Na początku nikomu nic nie mówiliśmy, bo do trzeciego miesiąca wszystko może się zdarzyć, organizm może odrzucić płód. Czułam się rewelacyjnie, ale starałam się zachować zdrowy rozsądek. Z ginekologiem ustaliliśmy, że najważniejszy jest spokój. Byłam pogodzona i przygotowana na to, że jeśli się nie uda, to widocznie tak miało być.

- Naprawdę można się z taką myślą pogodzić?

A.N.-I.: Można się na to nastawić. Nie mam 25 lat, różne rzeczy widziałam i byłam przygotowana na trudną ciążę. Zwłaszcza że latam samolotem, nagrywam serial, dźwigam siatki. Tym bardziej ta ciąża to dla mnie wielki kolejny, po miłości Krzyśka, prezent od losu.

- Krzysztof, nie obawiałeś się humorów, zachcianek?

K.I.: Nie jest tak źle! Jak rozmawiam z kolegami, których żony są w ciąży, okazuje się, że mają cięższe życie. Przynajmniej nie jeżdżę w środku nocy na sygnale po parówki.

- Ani razu nie jechałeś?

K.I.: Raz. Po sałatkę do mamy.

A.N.-I.: Sama się tych zachcianek obawiałam, a tu nic.

K.I.: Za to pałaszujesz niezłe zestawy: sałatka, wędlina, grzyby, ogórki, wszystko naraz.

A.N.-I.: Ale nie zagryzam tortem!

- Nie bałaś się późnego macierzyństwa?

A.N.-I.: Wręcz przeciwnie! Wiedziałam, że nie chcę mieć dziecka, kiedy nie jestem na nie gotowa. Pragnienie dziecka pojawiło się wraz z odpowiednim mężczyzną. Wiek nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

K.I.: To nasz związek owocuje tak silnym pragnieniem dziecka. Zaproszenie do nas małej istotki to ukoronowanie naszej miłości. Myślę nawet, że chętnie chciałbym mieć jeszcze jedno dziecko, bo kiedy mężczyzna kocha kobietę.

- A jeśli zwyczajnie nie starczy Ci sił?

K.I.: Myślisz, że czterdziestoparolatek ma mniej energii?

A.N.-I.: Za to ma więcej w głowie!

K.I.: Poza tym Bóg trochę tej energii daje, jak się rodzi dziecko. Takie doładowanie miałem już przy Maksiu. Organizm się przestawia, inaczej funkcjonuje. Można wstawać w nocy, nie dosypiać...

A.N.-I.: Trzymam cię za słowo!

- Jak powiedziałeś swojemu synowi z poprzedniego małżeństwa, że będzie miał brata?

K.I.: Pokazywaliśmy mu zdjęcia z USG, tłumaczyliśmy, że w brzuszku jest dzidziuś. Potem dotykał brzucha.

- Jak zareagował?

K.I.: Bardzo dobrze. Martwił się jedynie o to, że będzie musiał się bawić lalkami. Teraz się uspokoił, bo już wiadomo, że to brat. Pytał też, czy będzie musiał oddać pokój, który ma u nas w domu. I czy dzidziuś nie zabierze mu zabawek. Odpowiedzieliśmy, że absolutnie nie. A zabawkami brat będzie się bawił, jeśli mu na to pozwoli. "To ja się jeszcze zastanowię", skwitował krótko.

- Wybraliście już imię dla syna, bo wiem, że były pertraktacje, boje i wojny podjazdowe?

A.N.-I.: Dostaliśmy w prezencie książkę Leszka Talko "Dziecko dla początkujących". Tam znaleźliśmy najlepsze rozwiązanie. Talkowie przynieśli do domu "Pitulka", bo nie mieli pojęcia, jak dziecko nazwać. Trzeba mu najpierw spojrzeć w oczy, trochę z nim pobyć, a potem wybrać imię.

- Wytrzymacie?

A.N.-I.: Oczywiście! Najpierw będzie Pitulek, Słoneczko, Ziarenko i wszystkie inne pieszczoty świata. Mam tylko nadzieję, że nie zostanie Pitulkiem do końca życia... Pitulek Ibisz!

K.I.: Koncepcje są różne. Na razie wybieramy imiona typu: im gorzej, tym lepiej. Prześcigamy się w pomysłach pod tytułem "Jak na pewno nie nazwiemy Pitulka": Poncjusz, Hektor, Maksimus, Achilles. No i mamy niezły ubaw.

A.N.-I.: A na poważnie - myślimy o jakimś europejskim imieniu, bo świat się będzie zmieniał.

K.I.: Chcielibyśmy, żeby z powodu imienia nie dokuczali synowi już w przedszkolu.

- Po lekturze książki nie zapaliła się Wam czerwona lampka?

K.I.: Tak, zrobiły nam się wielkie oczy!

A.N.-I.: Przeczytaliśmy, że rodzice tygodniami nie zmrużyli oka, bo nie byli w stanie, albo że Talko spał na balkonie z palącym się papierosem w ustach.

K.I.: A jego żona nad herbatą, którą on jej zaparzył tydzień wcześniej. Padł na nas blady strach. Zaczęliśmy odsypiać już teraz, na zapas.

- Obłożyliście się poradnikami dla rodziców?

A.N.-I.: Mam książkę świetnej niemieckiej położnej. Wystarczy. Nie dam się zwariować. Wsłuchuję się w organizm, a jak mnie coś niepokoi, dzwonię do przyjaciółki i pytam, czy ona też tak miała. Wolę to od tysiąca porad, jedna mądrzejsza od drugiej, i pytań-horrorów. Po co mam straszyć siebie i dziecko?!

- Rozmawiacie już z Pitulkiem? Śpiewacie mu piosenki? Czytacie "do brzucha"?

A.N.-I.: Kupiliśmy mu żabkę-pozytywkę z melodią Mozarta i tę żabkę puszczam mu na dobranoc i na dzień dobry. Codziennie się z nim witamy. Nie mogę pocałować własnego brzucha, więc to Krzysiek całuje naszego synka na dzień dobry. Ja z kolei wyczyniam z nim różne rzeczy na jodze. Ostatnio niezmiernie się zdziwił, bo zawisłam głową w dół, zrobiłam świecę.

K.I.: Ja też robię bardzo dużo, bo nie śpiewam w domu! Powstrzymuję się.

A.N.-I.: Tylko nie zawsze ci to wychodzi! Obawiam się, że nasze dziecko wyskoczy z brzucha z piosenką Kayah na ustach "Oskarżam cię!". Nie śpiewam mu jeszcze kołysanek, nie czytam bajek. Nie mam - jak niektóre matki - metafizycznego kontaktu z dzieckiem od pierwszego miesiąca. Może to mój system obronny na wypadek, gdyby coś jeszcze miało być nie tak. Przemawiam do niego tylko cichutko rano i wieczorem. A w ciągu dnia staramy się normalnie żyć.

K.I.: Ale jedno weszło nam w krew: już nie jadamy tylko we dwoje. Zasiadamy do stołu razem z synkiem, próbując zgadnąć przy pomocy Ani, na co ma dzisiaj ochotę. Przyrządzamy mu pyszne świeże soki i inne smakołyki, a Ania je wypija i zjada.

A.N.-I.: Niezły układ, prawda?

- Cały czas jeździsz do Niemiec na nagrania?

A.N.-I.: Do niedawna jeździłam. Teraz nagrałam wszystko z wyprzedzeniem aż do kwietnia. Ostro zasuwałam, zdjęcia od rana do nocy.

- Zmienili scenariusz serialu, czy musiałaś ukrywać ciążę przed widzami?

A.N.-I.: Zasłanialiśmy brzuch marynarkami i szalami. Używaliśmy wszystkich możliwych sztuczek, kamera pokazywała na przykład tylko moją twarz, a nie całą sylwetkę. Musiałam też pracować nad tym, żeby nie siadać jak kobieta w ciąży.

- A co będzie w maju? Będziesz zabierała syna do Niemiec, na plan zdjęciowy?

A.N.-I.: Będzie małym globtroterem. Przy serialu jest przedszkole i żłobek. Przychodzisz z dzieckiem na plan, oddajesz je niańkom, a sama grasz. Jak mały płacze, wzywają cię na karmienie.

- I co tydzień, dwa będziesz woziła syna w tę i z powrotem?

A.N.-I.: Nie zamierzam. Mamy już namierzoną nianię. Mam nadzieję, że jak tylko przestanę karmić, będę w stanie zostawić dziecko w Warszawie. Wolałabym mu oszczędzić podróży, lotów samolotem i niemieckiego żłobka. Jeszcze się, biedny, przestraszy języka!

- Ty na trasie Kolonia-Warszawa, Krzysiek na trasie Warszawa-Wrocław, gdzie nagrywa programy. A dziecko?

A.N.-I.: Nie będzie miało regularnego trybu życia. Jak wiele dzieci aktorów, artystów i cyrkowców będzie dorastało w kulisach, kuluarach i samolotach.

K.I.: Latem prowadziłem plenerowe koncerty. Jeździł z nami pięciomiesięczny maluch. Spał w samochodzie i za sceną, nic mu nie przeszkadzało. Czyli się da. Mam takie założenie: pełen serwis, ale nie dać się zwariować.

- Czyli?

K.I.: Dziecko powinno wiedzieć, że jest czas na spanie i na zabawę, że nie będziemy się nad nim trząść z powodu każdego krzyku. Przynajmniej teraz tak myślę.

A.N.-I.: Po pierwsze mamy swoje lata. Po drugie już jako dziewięciolatka zajmowałam się dziećmi w mojej rodzinie. Mam też chrzestną córkę, którą zaraz po porodzie odbierałam ze szpitala i która zasypiała na moich rękach. Wiem, że do wychowania dzieci potrzeba rozumu i intuicji. Matka dość szybko potrafi odróżnić płacz mówiący "Nudzi mi się! Chodź tu! Mam gdzieś, że jest środek nocy" od "Jestem głodny, daj mi jeść!"

K.I.: Jeśli dziecko nie jest głodne i jest przewinięte, nie ma co panikować. Właśnie tego, mam nadzieje, będziemy się trzymać.

- W domu zaczęły się już przygotowania do pojawienia się nowego lokatora?

A.N.-I.: Mam typowy dla tego stanu syndrom wicia gniazda. Pozbywam się wszystkich niepotrzebnych rzeczy. Nigdy z taką łatwością nie wyrzucałam ubrań i przedmiotów. Ale rewolucji nie będzie. Wyszumieliśmy się w życiu maksymalnie, teraz wolimy zostać w domu i mieć święty spokój przy herbacie, niż chodzić na bankiety i imprezy. Dziecko nie będzie dla nas wyrzeczeniem pod hasłem: "Nie mamy już naszego życia".

K.I.: Przeciwnie! Będzie dobrą wymówką, żeby nie iść na kolejny "bal z okazji..."

- Co chcielibyście temu dziecku dać?

K.I.: Wszystko, co w nas najlepsze. Chciałbym, żeby syn był podobny do Ani, miał jej oczy...

A.N.-I.: Nie, żeby był podobny do ciebie. Na pewno zostanie zalany miłością! To najważniejsze, co chcemy mu dać. Cały czas zastanawiamy się, jak może wyglądać mieszanka nas dwojga. Jeśli będzie podobny do Krzyśka i będę widziała w nim mężczyznę, w którym kochałam się pierwszą miłością, to nie wyobrażam sobie nic piękniejszego!

K.I.: Oho, będzie synek mamusi! Tatuś pójdzie w odstawkę!

A.N.-I.: Synek jest zawsze mamusi!

[link widoczny dla zalogowanych]

Rozmawiała BEATA SADOWSKA
Zdjęcia Robert Wolański
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Ewa Nogalska
Makijaż Tomek Kocewiak/D'Vision Art dla Lancôme
Fryzury Rafał Żurek/D'Vision
Scenografia Ewa Iwańczuk i Tomek Felczyński
Produkcja sesji Elżbieta Czaja


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:31, 12 Lis 2009    Temat postu:

nr 12 (245) z 14.06.2006 r.

NA CO DZIEŃ ŻYJĄ W CIENIU MATEK. ALE JAK NIE BEZ RACJI ZAUWAŻYŁ BOHATER JEDNEJ Z KOMEDII STANISŁAWA BAREI, "OJCIEC JEST TAK SAMO WAŻNY, JAK MATKA, CZASEM NAWET WAŻNIEJSZY". 23 CZERWCA BĘDĄ MIELI SWÓJ DZIEŃ. Z TEJ OKAZJI WSZYSTKIM OJCOM ŻYCZYMY SUKCESÓW, A HISTORII SZEŚCIU Z NICH POŚWIĘCAMY NASTĘPNE STRONY. FACECI DO ZADAŃ SPECJALNYCH!

[link widoczny dla zalogowanych]

KRZYSZTOF IBISZ Z SYNEM MAKSEM, LAT 5,5!

Popularny dziennikarz telewizyjny swoich synów - Maksymiliana i maleńkiego Vincenta traktuje niezwykle poważnie. Twierdzi, że ma wprawę w wychowywaniu chłopców, ale z dziewczynką też by sobie poradził. Pięknie śpiewa kołysanki, o czym mogli się przekonać widzowie programu "Show!Time".

[link widoczny dla zalogowanych]

Jakim dzieckiem jest Maksymilian?

To chłopiec bardzo uważny, zainteresowany wieloma sprawami. Jest obdarzony niezwykłą wyobraźnią. Ma swoje hobby - zwierzęta, a zwłaszcza dinozaury. Wymyśla dla siebie coraz to inne zawody.

Kim chce zostać?

Ostatnio akrobatą. Ja w jego wieku chciałem być najpierw strażakiem, a potem śmieciarzem.

Śmieciarzem?

Tak, bo wydawało mi się, że mężczyźni jeżdżący z tyłu śmieciary na specjalnym schodku muszą być bardzo dzielni. Imponowali mi. Kiedyś, podpatrując ich, włożyłem głowę pomiędzy szczeble balkonowe - przez kilka godzin rodzice nie mogli mnie uwolnić.

Maks nie wkłada głowy między szczeble?

Nie, ale staje na różnych poręczach bez trzymanki. Z jednej strony boję się o niego, ale z drugiej wiem, źe chłopcy potrzebują sprawdzać swoją odwagę. Ryzyko leży w męskiej naturze, a ojcowie powinni pozwalać synom na szukanie niebezpieczeństwa. To rodzaj męskiej inicjacji.

Rozwiodłeś się z mamą Maksa, ale z dzieckiem rozwieść się nie można.

Nie wolno wręcz. Czas, który spędzam z Maksem, jest pod ochroną. To bezcenne dla nas obu godziny i chcę być wtedy tylko z nim i dla niego. Zwłaszcza że teraz jestem mu coraz bardziej potrzebny.

Jak często widujesz się z synem?

Jeśli jestem w Warszawie, to codziennie. Odkąd nie mieszkamy razem, jestem uważniejszy. To nie jest czas dawany dziecku przy okazji, tylko wykorzystany na bardzo intensywny kontakt z nim. Chłopcy potrzebują męskich wzorców - to zadanie dla ojców.

Twój drugi synek, Vincent ma cztery miesiące. Maks - pięć i pół roku. Czy jest zazdrosny o małego brata?

W pierwszej fazie poczuł się trochę zagrożony. To się zmieniło po pierwszym spacerze w Łazienkach, podczas którego pchał wózek i opiekował się bratem. Niedawno sąsiad opowiadał o swoim rocznym synku. A Maks powiada tak: "Mój Vincent i tak jest najpiękniejszy".

Ale nie powiedziałeś chyba jeszcze ostatniego słowa?

Chyba nie. Dzieci to strzała, którą wysyłamy w przyszłość, to najpiękniejszy po nas ślad. Ale z drugiej strony to bardzo trudne wyzwanie i ciężka codzienna praca. Najważniejsza praca w naszym życiu.

Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:30, 12 Lis 2009    Temat postu:

29.11.2007 r.

PLEBISCYT VIVA NAJPIĘKNIEJSI


KRZYSZTOF IBISZ

[link widoczny dla zalogowanych]

foto: Jacek Poremba

Każdy program, który prowadzi, to hit. Gwiazda PoLsatu, producent telewizyjny i aktor. Prywatnie ojciec dwóch synów: siedmioletniego Maksa i półtorarocznego Vincenta. Wygrywa nie tylko w rankingach na najpopularniejszą gwiazdę telewizji. Ostatnio został laureatem nagrody Oscar Fashion Show w kategorii Najlepiej Ubrany Dziennikarz. Nie tylko błyskotliwy, lecz też gustowny. Po prostu ideał!

SMS o treści VIVA.33 na numer 72606.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne forum o Krzysztofie Ibiszu Strona Główna -> ARTYKUŁY Z PRASY Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin