Forum Nieoficjalne forum o Krzysztofie Ibiszu Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

PANI

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne forum o Krzysztofie Ibiszu Strona Główna -> ARTYKUŁY Z PRASY
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:18, 09 Lis 2009    Temat postu: PANI

1998 r.

MÓWIĄ JEDYNACY...

KRZYSZTOF IBISZ, DZIENNIKARZ TVN


[link widoczny dla zalogowanych]

Mam wprawdzie czternastoletnią siostrę przyrodnią, dorastałem jednak jako jedynak i tak się, prawdę mówiąc, czuję. Bardzo zazdrościłem rówieśnikom rodzeństwa. Jestem z natury aktywny, zabiegałem o to, by mieć przyjaciół i na szczęście nigdy nie miałem problemów z nawiązaniem kontaktów z innymi dziećmi. Rozpierała mnie energia, miałem mnóstwo zainteresowań: uprawiałem gimnastykę, zajmowałem się modelarstwem, kopałem piłkę. W szkole, na podwórku, mój głos się liczył, zawsze miałem dobrych kumpli.

Rodzice dosyć wcześnie rozeszli się, zostałem z mamą, wiedziałem, że teraz na mnie spada obowiązek opiekowania się nią. Nigdy mnie to poczucie nie opuszcza. Nie byłem rozpieszczonym jedynakiem, pępkiem świata. Mama miała do mnie zaufanie, dawała mi dużo wolności, pozwalała na samodzielność. To miało swoje dobre strony. Odkąd tylko podrosłem, sam zarabiałem, na przykład na własne wakacje.

Jak chyba każdy jedynak, zawsze bardzo wysoko ustawiałem sobie poprzeczkę. Po maturze zdecydowałem się zdawać na wydział aktorski szkoły filmowej w Łodzi i wcale mnie nie peszyło to, że na jedno miejsce przypadało osiemnastu kandydatów. Wierzyłem w siebie, w swoje siły. I dostałem się. Korcą mnie nowe wyzwania, po Filmówce skończyłem dziennikarstwo na uniwersytecie. Jakiś czas zajmowałem się poważnie polityką. Potem pochłonęła mnie telewizja.

W to, co robię, zawsze angażuję się bez reszty. Wkładam mnóstwo pracy i wysiłku, nie oszczędzam się. Jestem szalenie wymagający, nie tylko w stosunku do siebie, ale także do innych. Wiem, że bywam trudnym przyjacielem. I trudnym, niekiedy nawet uciążliwym, partnerem w związku z kobietą. Boleję nad tym, czasem myślę, że może jedynacy nie potrafią tak naprawdę bezwarunkowo kochać...?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:24, 11 Lis 2009    Temat postu:

marzec 2004 r.

[link widoczny dla zalogowanych]

Krzysztof Ibisz: Nawet nie chcę próbować, bo i tak wiedziałaby pani, że to robię.

M.D.: Ale czasami dla dobra innych można chyba trochę pobujać?

K.I.: Nie, bo to zawsze i najczęściej w nieodpowiednim momencie wyjdzie. Cytuję z pamięci za Najsztubem: "To, co mówimy, może zostać nagrane, sfilmowane, zapisane i dlatego w życiu powinno się tak postępować, jakby w każdej chwili mogło to nas dotyczyć". Nie mam manii prześladowczej, ale uważam, że kłamstwa nie da sie ukryć.

[link widoczny dla zalogowanych]

M.D.: Moim wykrywaczem kłamstwa w dzieciństwie była mama: "Popatrz na mnie, mamusia zobaczy w oczkach, czy bujasz" - mówiła. Byłam głęboko przekonana, że to prawda i gdy coś kręciłam, zaczynałam się śmiać jak szalona.

K.I.: Niezła metoda.

M.D.: Skuteczna. Ile ma Pan lat?

K.I.: Trzydzieści dzięwięć.

M.D.: Dużo?

K.I.: W sam raz, jest mi z nimi dobrze.

M.D.: Sądząc po witalności, ma Pan szansę zostania kiedyś radosnym staruszkiem?

K.I.: Ci, którzy mnie nie znają i mijają na ulicy, widzą we mnie człowieka smutnego, kogoś, kto ma jakiś straszny problem. "Panie Krzysztofie, dlaczego pan taki smutny dzisiaj?" - pytają, a ja odpowiadam: "Nie, no ja tak normalnie". Ale potem siedzę i myślę: a może rzeczywiście coś jest ze mną nie tak.

M.D.: Nie tak?

K.I.: Ostatnio robiłem zakupy w dużym centrum handlowym i objuczony papierem toaletowym wsiadłem do windy. Obok stoi dziewczyna i patrzy na mnie z niesmakiem. W końcu wysiada, obraca się i mówi: "Ładne zakupy, nie ma co".

M.D.: Nigdy nie widziałam w Panu bezrefleksyjnego ulubieńca publiczności.

K.I.: Cieszę się, że wierzy pani, że taki nie jestem. Główny zarzut, jaki słyszę pod swoim adresem, to ten, że gość, który prowadzi programy telewizyjne, musi mieć z innymi ludźmi bardzo płytkie i powierzchowne relacje. Tak, jak to ma miejsce w teleturnieju: "Dzień dobry", "Do widzenia", "Wygrała pani 100 tysięcy złotych".

M.D.: Ile zdobył Pan Wiktorów Publiczności?

K.I.: Trzy.

M.D.: Ktoś jest w stanie zmusić widza do tego, żeby głosował na kogoś tylko dlatego, że jest wesoły i podskakuje?

K.I.: Coraz mniej wierzę w te wszystkie rankingi, w to, co się dzieje w naszych mediach.

M.D.: A w powiedzenie, że to, co cię nie zabije, uczyni cię silnym?

K.I.: Wszystko ma swoją wartość i tylko pech sprawia, że nie potrafimy w odpowiednim momencie docenić tego, co mieliśmy albo tego, co właśnie możemy mieć.

M.D.: Co więc uczyniło Pana silnym?

K.I.: Sprawy, o których nie chcę mówić do końca. Czasem przeglądam w kiosku gazety i widzę, co o mnie piszą. Jechałem wczoraj na lotnisko taksówką, wsiadam i słyszę: "Co słychać panie Krzysztofie?", "W porządku" odpowiadam. "Ale nie mówmy o tym, co w pracy, bo wie pan, ja też się rozwodzę". Usłyszałem historię jego osiemnastoletniego związku. Żona go opuściła, cierpi, mieszka sam i boi się wracać do pustego domu. Pracuje na okrągło i jest pewien, że już sobie nikogo nie znajdzie. Poruszyło mnie to, że ktoś nieznajomy zwierzył mi się z tak intymnej historii.

M.D.: Przecież nic tak nie łączy ludzi jak powtarzalność losów.

K.I.: Ale żeby to zrozumieć, trzeba w miarę nisko upaść.

M.D.: Skąd czerpać siłę, żeby ponownie podnieść się z kolan?

K.I.: To chyba chęć życia.

M.D.: I odpowiedni moment, żeby zmierzyć się z dylematem: czy nadal będę żył tak jak tego oczekują ode mnie inni (mama, sąsiadka, koledzy ze studiów), czy tak jak mi naprawdę w duszy gra.

K.I.: To straszne, gdy musimy żyć w niezgodzie z sobą i cały nasz organizm buntuje się przeciwko temu.

M.D.: Miał Pan takie momenty?

K.I.: Tak, miałem i to jest okropne. Wstajesz rano i ani nie chce ci się wyjść z domu, ani do niego wrócić. Człowiek jest kompletnie przygaszony. Nie ma tej wewnętrznej radości, która powinna być w nas, bo na przykład świeci słońce. Mimo to nadal trwamy w nieudanych związkach, żeby było miło i bez kłopotów. Ale na dłuższą metę tak się nie da. To jest wykańczające.

M.D.: Jest Pan mocny?

K.I.: Nie jestem macho. Najwięcej czasu zajęło mi odkrycie, że wcale nie muszę nim być. Niedawno pewna poetka z Wrocławia napisała dla mnie wiersz. Wyłania się z niego wizerunek mężczyzny, który z pozytywnego staje się negatywny. "Tylko przy mnie możesz być sobą narcyzie, tylko przy mnie możesz być egoistą". Takie jest wyobrażenie o facecie z telewizyjnego okienka. Musi być powierzchownym, narcystycznym egoistą.

M.D.: Typowy medialny ulubieniec.

K.I.: Przeczytałem o sobie w Internecie, że chodzę spać w garniturze, po czym wstaję rano, idę ulicą i wpadam w panikę, gdy ktoś nie chce ode mnie autografu. Dzwonię wówczas do prezesa i pytam, czy może mi dać jeszcze jeden program do poprowadzenia. Starałem się kiedyś o wizę amerykanską, złożyłem wszystkie papiery i dostałem zaproszenie na rozmowę z konsulem. Niestety, stempel pocztowy był dwa tygodnie późniejszy niż termin rozmowy. Dzwonię więc do pani, która to wysłała, przedstawiam się i nagle słyszę: "A co pan sobie wyobraża, że jak pan nazywa się Ibisz..." i tak dalej. Ona specjalnie wysłała zawiadomienie po terminie, bo postanowiła takiemu gościowi jak ja bezinteresownie przyłożyć...

M.D.: W zawodzie, który Pan uprawia, ciągle zaczyna się od nowa: jesteś tak dobry jak twój ostatni program.

K.I.: Stale trzeba udowadniać, że coś się potrafi. Porażka spada od razu na prowądzacego - nikt się nie zastanawia nad reżyserią, scenariuszem.

M.D.: A teraz jak jest? Porażka czy sukces?

K.I.: Wydaje mi się, że to jest taki okres środkowy. Chociaż takie kariery w telewizji uchodzą za najgorsze, ale jeśli chodzi o oglądalność, to jest bardzo dobrze.

M.D.: Takie falowanie nie jest dla Pana frustrujące?

K.I : Nie aż tak, żebym się wieszał z powodu słabszych wyników.

M.D.: W tym samym roku dostaliśmy Wiktora, Złotego Królika Playboya, jesteśmy ze szkoły Waltera. Przeżył Pan odejście z TVN?

K.I.: Był to dla mnie trudny moment, czułem się emocjonalnie bardzo związany z tamtym projektem. Stacja dopiero się budowała. Pojechałem do Krakowa. Stacja Wisła (dziś TVN Południe) mieściła się w bazie transportowej, w zrujnowanym biurowcu PRL-owskim. To w ogóle nie wyglądało jak telewizja. Zaczęło się rozkręcać. Źle się czułem po odejściu z TVN. A może nie powinienem się z tym źle czuć, może tak po prostu miało być i tyle?

M.D.: I tyle?

K.I.: Zacząłem chodzić na castingi do programów. "Puk, puk, dzień dobry" i tak wygrałem casting do "Życiowej szansy".

M.D.: Założę się, że na pytanie "Czy Ibisz chodzi na castingi?" sto osób na sto pytanych odpowie, że nie.

K.I.: To jest trochę tak, jak w przeciwieństwie do tego, co piszą w gazetach, nie dorobiłem się majątku.

M.D.: Kiedyś będzie Pan stary, a trzeba mieć na bułkę z masłem.

K.I.: Ma pani rację, kiedyś trzeba zacząć zarabiać pieniądze. Do tej pory nie były dla mnie kołem napędowym. Jak chciałem zrobić jakiś projekt, to go po prostu robiłem.

M.D.: Koszty człowieka "skazanego na sukces"?

K.I.: To, co się aktualnie dzieje w moim życiu prywatnym.

M.D.: W Polsce rozwodzi się co druga para.

K.I.: Taki wyjazdowy związek, jakim był mój, bardzo trudno utrzymać. Nie ma cię w domu przez siedem, osiem miesięcy w roku.

M.D.: Wybrał Pan pracę, czyli siebie?

K.I.: Wybrałem siebie.

M.D.: Trudno byłoby z niej zrezygnować.

K.I.: Męczyłbym się. Bardzo.

M.D.: Kiedyś marzył Pan o autorskim programie z prawdziwego zdarzenia.

K.I.: Właściwie odszedłem z Jedynki dlatego, że zmęczyło mnie składanie kolejnych scenariuszy. Przeciąganie, przepychanie. Żadnego konkretu. Magma, w której się pływa. A chciałem zrobić coś między talk show a widowiskiem telewizyjnym. Taka sobotnia rozrywka na wieczór. "Proszę napisać trzy pierwsze odcinki" - usłyszałem. Po miesiącu pracy: "To za mało. Jednak siedem to by nam dało pełen obraz". Spychologia. Nie wytrzymałem tego.

M.D.: Są mody na nazwiska, ale są i ludzie, którzy ostają się w mediach.

K.I.: W ciągu ostatnich trzynastu lat ani razu nie pozostałem bez dużego programu dłużej niż trzy miesiące.

[link widoczny dla zalogowanych]

M.D.: Kiedy nauczył się Pan samodzielności?

K.I.: Bardzo wcześnie. Pracowałem już w liceum. Pochodzę z niezamożnej rodziny. Jeśli chciałem kupić sobie dżinsy, rower, aparat fotograficzny czy powiększalnik, musiałem na to zarobić. Co roku zrywałem jabłka w sadach, najmowałem się do pracy w wakacje. Remontowałem domy, malowałem ściany. Potrafię zrobić wszystko. Gdy byłem aktorem w teatrze Studio, dodatkowo myłem szyby, bo bardzo słabo płacili. Chodziliśmy po sklepach, pytając, czy nie mają czegoś do zrobienia.

M.D.: Pan?

K.I.: Tak i nagle ktoś mówi: "No to umyjcie mi okna". Zaczęliśmy myć te szyby w firmach, po dziesięć, dwadzieścia, potem po trzysta. W Kancelarii Prezydenta, w Belwederze, w Holliday Inn.

M.D.: To wtedy kręcili tę reklamówkę, w której dziewczyny siedzą w pokoju i czekają na faceta, który się pojawia na wysokości ich okna?

K.I.: Ten facet z puszką coli to niestety nie ja, ale potrafię ją równie efektownie otworzyć. A wracając do mycia okien, to poszedłem do dyrektora mojego teatru i zaproponowałem, że umyję na mieście gabloty z repertuarem teatralnym. Usłyszałem: "Panie Krzysztofie, nie wypada, żeby aktor naszego teatru mył szyby". Pamiętam, że kiedy chciałem pojechać do Kanady i tam studiować reżyserię, to mama dała mi stary sygnet, żebym go sprzedał na bilet, a i tata też jakieś zaskórniaki wyjął.

M.D.: Teraz się Pan uśmiecha, ale czy Pana dom rodzinny był szczęśliwym domem?

K.I.: Marzyłem o samodzielności i może nawet nie tyle uciekałem z domu, ale chciałem być poza nim. Żeby być gdzie indziej, do szkoły teatralnej zdawałem w Łodzi.

M.D.: Rodzice się rozstali...

K.I.: Tak, ale ja tego nie pamiętam. Miałem chyba ze trzy lata. Nie przeżyłem tego, bo to stało się tak naturalnie. Najpierw rodzice byli razem, a potem osobno. Nigdy mnie nie zaniedbywali. Tata blisko mieszkał, po kościele w niedzielę wpadałem do niego i smażyliśmy razem cebulę na patelni. Pamiętam ten zapach do dziś.

M.D.: Funkcjonuje dość popularny sąd, że gdy kobieta pochodzi z rozbitego domu, to zawsze zaciąży to na jej dorosłym życiu. W wypadku mężczyzny jest podobnie?

K.I.: Marzyłem o tym, żeby moja rodzina była trwała. Żeby było normalnie. Myślałem, że tak będzie już do końca życia. Miałem taką projekcję w sobie, że mnie się na pewno uda.

M.D.: Nie udało się.

K.I.: Nie udało się. Sama projekcja to za mało. Teraz jest taki moment, że chciałbym do końca przeżyć to, co się dzieje. Żeby nie było takiej sytuacji, że coś się stanie za szybko, że będę żałował, że nie miałem czasu na refleksje. Teraz chce się zaprzyjaźnić sam ze sobą.

M.D.: A gdy ktoś mówi: "Nie martw się, jeszcze będziesz szczęśliwy"?

K.I.: Wierzę, że tak będzie. Ja już tak mam, że wszystko widzę ładniejsze, niż to jest naprawdę. Wolę się rozczarować, ale mieć w sobie optymizm. Czyż nie lepiej przeżyć fantastyczną miłość, nawet jeśli ma się ona skończyć, niż jej w ogóle nie spotkać?

M.D.: Lepiej. Czy mama mówiła Panu jakiego mężczyzny potrzebują kobiety?

K.I.: Nie, takich rozmów nie było.

M.D.: Jest Pan w tym względzie samoukiem?

K.I.: Tak. Wie pani, miałem ogromny problem moralny z przysięgą małżeńską.

M.D.: Że na całe życie?

K.I.: Tak. Byłem tak wychowany. Ministrant. Prawie codziennie w kościele. Opiekował się mną ksiądz profesor Janusz Tarnowski i właściwie dorastałem przy nim - czyli podstawówka, liceum katolickie, św. Augustyn. I kiedy przyrzekałem na całe życie, mówiłem to, co czułem. Natomiast kiedy zacząłem myśleć o tym, żeby odejść, a jeszcze nie powiedziałem o tym żonie, to moim największym zmaganiem z sumieniem były właśnie te słowa: "Na całe życie". Strasznie się męczyłem. Gdzieś tam sobie tłumaczę, że może ta przysięga za wiele wymaga od człowieka.

M.D.: Ma mu między innymi pomóc w walce z pokusami.

K.I.: To nawet nie o pokusy chodzi, ale może tak. Z drugiej strony tak wielu ludzi nie decyduje się na odejście i życie w zgodzie ze sobą. Tkwią w nieszczęśliwych związkach. Cierpią i umierają nieszczęśliwi. Wyobrażam sobie, jak człowiek musi się przez te lata napłakać...

M.D.: Ludzie się nie rozstają także dlatego, że nie starcza im odwagi, ale nie mają dokąd odejść i skazują się na życie z kimś, do kogo już nic nie czują.

K.I.: Mogę sobie wyobrazić małżeństwo bez seksu, ale bez czułości nie potrafię. Niezależność jest pociagająca, ale z drugiej strony dla każdego faceta nie ma nic cenniejszego niz fajny, ciepły dom.

M.D.: Co Pana wkurza w kobietach?

K.I.: Czasami przeraża mnie skala ich drobiazgowości.

M.D.: Nadal typ kobiety, na który jest Pan czuły, to inteligentna brunetka o szczupłych stopach?

K.I.: Wydoroślałem. I wiem już, że jest taki moment, w którym poznajesz kobietę i czujesz, że to jest to, że należycie do siebie, a może nawet od zawsze do siebie należeliście.

M.D.: Chce Pan być superojcem?

K.l.: Różnie układało mi się z Maksem. Pierwszy rok był dla mnie dziwny, nie czułem tego dzieciaka. Potem odjechałem na jego punkcie. Jest moją wielką miością. Przebywanie z nim to coś rewelacyjnego. Kiedyś myślałem, że dziecku trzeba stale coś wymyślać, gdzieś z nim chodzić, na jakiejś ławeczce siedzieć. Wszystko po to, żeby było atrakcyjnie. Teraz wiem, że nic na siłę i że najpiękniejsze jest bycie razem.

M.D.: Ale nadal jest Pan niedzielnym tatusiem?

K.l.: No tak, ale jak już z synem jestem, to jest to bardzo intensywny kontakt. Codziennie odbieram go z przedszkola i spędzam z nim cały wolny czas.

M.D.: Powiedział Pan kiedyś, że chciałby, aby syn potrafił to, czego Pan nie potrafi, to znaczy, żeby po wyjściu z pracy cieszył się życiem.

K.l.: Ale to też się we mnie zmieniło. Mnóstwo rzeczy mnie cieszy. Znajduję w nich nowy sens.

M.D.: W prowadzeniu "Baru" też?

K.l.: To trudny program, czasami jest tak, że przez chwilę nic się nie dzieje, a przecież ludzie nie po to ogladają telewizję. Wówczas muszę przyspieszyć. Trzeba mieć o czym rozmawiać następnego dnia w pracy i to wszystko.

M.D.: Przecież ma Pan ambicje.

K.l.: "Dwa światy", "Bar l", "Bar 2", "Bar 3" i teraz "Bar 4" od 28 lutego. Ludzie chcą to naprawdę oglądać. Bywa, że przed telewizorem siedzi około sześć milionów widzów. Znam jednak wielu, którzy nie ogladają tych programów. Nie lubią mnie w nich i mi o tym mówią.

M.D.: Co zrobić, skoro jest Pan człowiekiem do wynajęcia...

K.l.: Nie muszę tego robić, ale to jest mój zawód. Nie mam innego.

M.D.: Jest Pan aktorem...

K.l.: No tak, ale to już mnie nie kręci. Za to trzydzieści, czterdzieści programów w jednej serii, przez trzy miesiące i to na żywo, to jest to, co lubię. Tak, kocham to robić.

M.D.: Adrenalina?

K.l.: Patrzę na to dużo spokojniej. Co ci po pieniądzach, sukcesach, jeśli boli cię głowa.

M.D.: A boli Pana?

K.l.: No pewnie, jestem normalnym człowiekiem. Czasami miewam migreny. Poszedłem z tym do lekarza. Powiedział mi, że nie zdarzyło mu się, żeby pacjent, umierając, żałował, że za mało czasu spędził w pracy. I wie pani co? Miał rację.

[link widoczny dla zalogowanych]

Dziękujemy redaktor naczelnej miesięcznika "PANI" Małgorzacie Domagalik za wyrażenie zgody na umieszczenie wywiadu na naszej stronie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SERDUSZKO
ADMINISTRATOR FORUM


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:27, 13 Lis 2009    Temat postu:

01.05.2009 r.

CAFE KULTURA

CYBORG CZY PASJONAT? NARCYZ CZY PROFESJONALISTA? OTWARTY CZY TAJEMNICZY? TAK NAPRAWDĘ NIEWIELE O NIM WIEMY.

[link widoczny dla zalogowanych]

Dlaczego towarzyszy nam Twoja menedżerka?

- Pracujemy razem i Ania może uzupełniać rozmowę o szczegóły dotyczące moich spraw zawodowych. Nie o wszystkim pamiętam.

Ale przyznasz, że to dziwna sytuacja: przychodzi dziennikarz, a Ty zapraszasz asystę.

- Przeszkadza ci taka piękna kobieta?

Wprost przeciwnie. Dziwi mnie tylko sam fakt. Jeszcze półtora roku temu udzielałeś mi wywiadu w cztery oczy.

- Półtora roku temu Ania była na urlopie macierzyńskim, a dziś chciała cię poznać. Przeszkadza ci?

W ogóle, ale musiałem zapytać. Jako człowiek telewizji jesteś oburzony, że w plebiscycie Wiktorów Kamil Durczok nie chciał być w tej samej kategorii co Katarzyna Cichopek?

- Kamil Durczok może być w takiej kategorii, w jakiej chciałby startować. Trzeba zmienić zasady nominowania. Zgłosiłem to kapitule Wiktorów, której jestem członkiem. Dziennikarze pracujący w programach publicystycznych nie powinni startować w tej samej kategorii, co osoby występujące w programach rozrywkowych.

Nie żenuje Cię szum medialny wokół tej sprawy? Naśmiewanie się z Cichopek, której jedyna wina polega na tym, że... jest.

-Jest mi przykro z tego powodu, bo Kasię lubię i cenię. A jako prowadząca program rozrywkowy jest po prostu dobra.

Jarosław Gugała z polsatowskich "Informacji" stwierdził, że stawianie Cichopek i Durczoka w tej samej kategorii to jak zestawienie samolotu i snopowiazałki. Według mnie to obraźliwe.

- Jak na byłego dyplomatę to trochę niefortunna wypowiedź.

Czyli jest w porządku?

- Zarówno Durczok, jak i Cichopek wykonują swoją pracę.

Jarosław Gugała jest osobowością telewizyjną czyli posługując się jego nomenklaturą, samolotem polskiej telewizji?

- Nie oceniam ludzi z branży.

Bo?

- Nie czuję się do tego powołany Lubię oglądać Jarka Gugałę w telewizji. Jest zawodowcem.

To chociaż ustalmy, kim są osobowości telewizyjne.

- To ci, którzy pojawiając się na ekranie, budzą emocje. W telewizji trzeba być jakimś. To, czy telewidzowie lubią kogoś, czy nie, ma różny wpływ na oglądalność. Kuba Wojewódzki często wywołuje skrajne reakcje, ale ludzie chcą go oglądać.

- Ostatnio coraz mniej. Ciebie lubią?

- (Zwraca się do asystentki) Aniu, pamiętasz wyniki ostatnich badań? Gdzieś je mamy. Pytano w nich, kogo widzowie chcą oglądać. Byliśmy tuż po Kamilu Durczoku, na czwartym miejscu. Przede mną znaleźli się jeszcze Maciej Orłoś i Szymon Majewski, po mnie byli Tomek lis, Kaśka Cichopek, Hubert Urbański.

A do jakiej kategorii zaliczyć takie osoby jak Agnieszka Popielewicz, Agnieszka Szulim?

- Nie jestem od tworzenia kategorii i klasyfikowania ludzi. O sobie mogę powiedzieć, że zawsze źle się czułem w roli spikera telewizyjnego. Kiedy pracowałem jeszcze w TYP, ówczesna szefowa Programu Pierwszego zwracała mi uwagę, że za bardzo macham rękami. Wszyscy grzecznie zapowiadali, a ja się ruszałem. Po pół roku tamta szefowa już nie pracowała, a mój styl stał się obowiązujący. Musi być jakaś dynamika, jakiś ruch, żeby program wyglądał nowocześnie. Oczywiście, są audycje, które wymagają wyciszenia i prowadzący muszą być mniej energiczni.

Jedna z takich "wyciszonych" pań zapomina imię Polańskiego.

- A ja nie rzucam kamieniami, bo pamiętam jeden ze swoich pierwszych dyżurów, gdy siedziała przede mną Dorota Segda. Miałem ją przedstawić, a tu pustka w głowie.

To się zdarza. Popielewicz znała nazwisko, nie przygotowała się z imienia.

- Stres. Program na żywo. Wiem, co mówię. Zrobiłem dwa i pół tysiąca różnych programów, w tym większość na żywo.

Ja uważam, że albo się TO ma, albo nie.

- Nie zachęcisz mnie, żebym oceniał, kto TO ma, a kto nie.

Dlaczego?

- Bo od tego są dyrektorzy, szefowie, przełożeni. To oni analizują wyniki oglądalności, więc podejmują decyzje. Mam swoje zdanie, ale z zasady nie oceniam kolegów po fachu.

Kim Ty jesteś w telewizji?

- Prezenterem telewizyjnym, konferansjerem, aktorem, prowadzącym. Gramy też w serialach i filmach. Widzisz, Ania tu siedzi, więc od razu mówię "my"... Wydaję książkę, jestem producentem. To, co potrafię robić najlepiej, to prowadzić duże widowiska telewizyjne. Szczególnie na żywo. Myślę, że dobrze opanowałem ten warsztat. Jeśli widzowie to zauważają, to jestem z tego dumny. A to trudny kawałek chleba. Niedawno opowiadałem jednemu z dziennikarzy o pracy z "uchem", czyli taką słuchawką, którą prowadzący ma zamontowaną podczas programu. Ja mówię tekst, a jednocześnie słyszę, jak któraś z osób stojących po drugiej stronie kamery udziela wskazówek. Muszę więc korygować to, co przed chwilą powiedziałem, tak by wyglądało naturalnie. I jeszcze muszę zmieścić się w czasie.

Odpowiada Ci poziom tych programów?

- Interesuję się światową rozrywką telewizyjną i uważam, że polska edycja "Jak oni śpiewają" jest lepsza od jakiejkolwiek zagranicznej. Tak samo było w przypadku "Barów".

Ale ten rodzaj twórczości telewizyjnej traktuje się jako coś gorszego niż program publicystyczny?

- My realizujemy produkt, który chcą oglądać trzy miliony ludzi. Wybierają nas, a nie film w "Jedynce" czy "Nianię" w TVN.

Mam przesyt. Gwiazdy na lodzie, gwiazdy na parkiecie...

- Istnieje schemat, który teraz jest powielany Wyniki świadczą o tym, że ludzie chcą go oglądać. My tworzymy piątą edycję, "Taniec..." - dziewiątą, "Gwiazdy tańczą na lodzie" miały trzy.


Jesteśmy skazani tylko na taką rozrywkę?

- Kanałów jest mnóstwo. Każdy może znaleźć to, co chce. Nikt nikogo nie zmusza. A ludzie po prostu lubią dobry show.

Umiałbyś wyskoczyć z "Jak oni śpiewają" i poprowadzić wywiad w TVP Kultura?


- Oczywiście, że tak. Przeprowadzałem wiele wywiadów z różnymi osobami. Pracowałem w "Jedynce", rozmawiałem z gwiazdami. Mikę Oldfield umówił się na wywiad na Ibizie. W moich planach jest wyprodukowanie filmu. Powrót do kina moralnego niepokoju.
I ja to zrobię. To nie jest tak, że mam jedną twarz.


Nie zapomniałeś, jak to jest być dziennikarzem?

- Uprawiam dziennikarstwo telewizyjne w kategorii: rozrywka. Tak jak Agata Młynarska, Szymon Majewski czy Marcin Prokop.

To, co Ty robisz, nie jest dla mnie dziennikarstwem. To jest kategoria: prowadzący program rozrywkowy - showman.

- Zamieńmy się rolami. Ja za ciebie zrobię wywiad, a ty poprowadź program.

Dziś role są podzielone - to ja przychodzę do Ciebie jako do człowieka znanego z "Jak oni śpiewają", z teleturniejów i zadaję pytania.

- Uważam się za dziennikarza prowadzącego program rozrywkowy.

Gdzie nauczyłeś się swojego fachu?

- Na studiach dziennikarskich. Potem w TVP a następnie pracując w różnych stacjach. Najwięcej można nauczyć się w boju i okopach. Trzeba umieć wybrnąć z każdej z sytuacji.


Na świecie takiego człowieka jak Ty woziliby w złotej karecie. A u nas?

- Jak Thomasa Gottschalka w Niemczech. U nas jest inny rynek i nie ma co się na to obrażać.

Czujesz się doceniony?

- Jeśli chodzi o sympatię widzów, to tak. Zdobyłem drugie miejsce w plebiscycie Telekamery "Tele Tygodnia".

Wart jesteś pieniędzy, które zarabiasz? .

- Nie walczę o stawki, nie do końca pracuję dla pieniędzy. Jestem uzależniony od swojej pracy. Mam wielką frajdę z tego, co robię. Idą za tym pieniądze, ale nigdy nie było tak, że ze względu na stawkę nie wszedłem w jakiś fajny projekt. Nigdy.

Musisz jeszcze coś udowadniać?

- Amerykanie twierdzą, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni program. Zgadzam się z tym. Nagrody cieszą, ale nie rozleniwiają. Bo ja w sobotę wieczorem, kiedy rusza "Jak oni śpiewają", muszę mieć świetny nastrój, być rozluźniony i przygotowany.

To dlaczego pod Twoim domem nie stoi kolejka producentów ze stacji telewizyjnych, którzy przebijają stawki?

- Dobrze czuję się w swojej stacji.

Ludzie traktują Cię poważnie czy z mniejszym szacunkiem niż na przykład Tomasza Lisa?

- Tomek wie, co to znaczy poprowadzić wielki show. Dziennikarstwo w programach rozrywkowych uważam za równie trudne albo nawet trudniejsze niż to, co robią koledzy w audycjach publicystycznych. To wymaga dużych umiejętności. Trzeba mieć iskrę bożą, opanować stres, mieć celne pointy i komentarze. W piątek jest próba do "Jak oni..." do nocy, następna zaczyna się w sobotę rano i bywa, że mamy niewiele czasu do wejścia na żywo. Jeszcze garderoba, charakteryzatornia... A potem dwie i pół godziny show. Na początku stoję na dole i zapowiadam. Żeby dostać się na miejsce, w którym przedstawiam orkiestrę, mam osiem sekund. Biegnę, staję przed drugą kamerą i muszę zrobić zapowiedź. Bez zadyszki.

Patrzysz w lustro rano i myślisz: "Krzysiu, jak ty świetnie wyglądasz"?

- Nie jestem narcyzem. Uważam, że każdy człowiek powinien o siebie dbać. Chodzić do fryzjera, na treningi, dobrze się odżywiać. Nie wolno być wrogiem własnego organizmu.

Jesteś próżny?

- Myślę, że normalny. Po prostu dbam o siebie.

Krąży taka opowieść, że podczas trwania "Jak oni śpiewają" każesz dzwonić asystentce do znajomych, aby powiedzieli, czy dobrze wyglądasz.

- Owszem, ale pytanie brzmi: "Czy dobrze prowadzę program i czy mogę coś jeszcze poprawić?". Mamy tak zwaną sieć, czyli grupę ludzi, którzy oglądają "Jak oni..." i potrafią powiedzieć, co jest nie tak. W trakcie programu, kiedy gwiazda śpiewa, mam półtorej minuty dla siebie. Przez pół biegnę do garderoby, przez kolejne pół słucham, jak idzie wykonawcy, żeby potem skomentować jego występ, zostaje pół na przeczytanie SMS-ów od przyjaciół albo przełożonych, którzy oglądają. To program na żywo. Niczego nie da się powtórzyć. Dobry musisz być tu i teraz.

Jakiego rodzaju są to uwagi?

- Niech Ania powie. (Ania: Na przykład: "Nie machaj rękami" albo "Nie patrz na boki"). Nie ma więc uwag do tego, jak wyglądam (Ania: Chyba że mu wystaje kabelek od słuchawki w uchu).

Kiedy spodziewasz się pierwszego zawału?

- Mam serce jak dzwon - ćwiczę, zdrowo się odżywiam, nie przejmuję się rzeczami, na które nie mam wpływu.

[link widoczny dla zalogowanych]

Program rozrywkowy, teleturniej, gra, którą prowadzisz w Intemecie, książka, dwoje dzieci. Mało?

- Zatrudniam pięć osób w swojej firmie.

Ale na koniec dnia to Ty wychodzisz na wizję i dajesz twarz.

- Nie mam złych dni. Dla mnie szklanka jest zawsze w połowie pełna. Kiedy chodziłem korytarzami w budynku TVP ludzie czasem mnie pytali, dlaczego się uśmiecham, przecież nie ma powodu.

Był kiedykolwiek moment, gdy powiedziałeś sobie: "Chyba nie dam rady"?

- Nie. Lubię ludzi. Jestem perfekcyjnie zorganizowany i mam właściwe osoby wokół siebie.

l tracisz energię na procesy z tabloidami.

- A co mam robić? Dostaję jakąś gazetę i widzę na pierwszej stronie informację: "Paulina rzuciła pracę u Ibisza", oglądamy to u mnie w biurze. Również Paulina. Jak ktoś dzwoni do mnie z pytaniem: "Czytałeś?", to wtedy mówię, żeby wyluzować, bo sprawą zajęli się już prawnicy.

Po co oddawać taką sprawę do sądu?

- Uważam, że prawo jest po to, żeby go przestrzegać. Ludzie, którzy mają znaną twarz, nie mogą żyć na innych zasadach niż pozostali. Mam prawo do swojej prywatności tak jak ty.

Gazeta żyje jeden dzień. Za tydzień tabloid będzie ekscytował się czym innym, a ludzie zapomną, najwyżej wymienią się plotkami na Twój temat u cioci na imieninach. Przeprosiny na dziesiątej stronie gazety nic nie zmienią.

- Jeżeli czyjś wizerunek jest niszczony, to dlaczego temu nie przeciwdziałać? Nie chciałbyś czytać o sobie, że jesteś ćpunem,
pijakiem i masz romans z facetem z naprzeciwka, prawda?

To jest ta gorsza strona bycia osobą publiczną.

- Ale muszą być jakieś granice. Wczoraj czterech paparazzich robiło mi zdjęcia w galerii handlowej. Pomachałem im i poszedłem. Nie przeszkadza mi to. Ale jak wypisują bzdury, działam. Nie chcę, żeby moje dzieci czytały kłamstwa na mój temat. Dlatego podaję gazetę do sądu, potem usłyszę wyrok, a wydawca tabloidu wpłaci jakąś sumę na szczytny cel. Jeżeli już muszą pisać o mnie kłamstwa, to niech przynajmniej ktoś, komu brakuje pieniędzy, na tym skorzysta.

O to Ci chodzi?

- To dbanie o przestrzeganie prawa i ochronę własnego wizerunku.

Telewizja Cię kiedyś zdradziła?

- Miałem jeden taki moment. Do dziś zagadką jest dla mnie zakończenie pracy w TVN.

Byłem ciekawy, czy to powiesz. Na początku TVN byłeś gwiazdą tej stacji. Relacja na żywo ze ślubu, program za programem. A potem rozstali się z Tobą bez sentymentów. Zabolało?

- Nie było to fajne, ale nie czuję się rozżalony. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Nigdy nie usłyszałem wyjaśnień. Chciałbym kiedyś porozmawiać o tym z Mariuszem Walterem. Dziwnie się to wszystko potoczyło. Skończył się program, zawieszenie trwało jakiś czas, kontrakt nie miał zostać przedłużony. Zaproponowano mi pracę w ramach TVN, ale już nie na wizji. Wolałem założyć własną agencję reklamową. Zająłem się biznesem. Potem trafiłem na casting do polsatowskiego teleturnieju i dziś jestem tu, gdzie jestem.

Krążyły legendy, że na Twoim biurku w TVN stało zdjęcie Mariusza Waltera.

- Nieprawda. Ale to ciekawa legenda.

Jakie pytania podczas wywiadów Cię rozsierdzają?

- Nie ma takich. Nie lubię tylko komentować plotek. Wtedy mam wrażenie, że schodzę do poziomu tabloidu. Nie komentuję też kolegów
z branży, czego nie zrobiłem i w tym wywiadzie.

Ale przerwałeś ostatnio wywiad i wyprosiłeś dziennikarkę.

- Nie odpowiadam na pytania, które w moim odczuciu nie mają sensu.

Był moment, kiedy miałeś ochotę mnie wyrzucić?

- Ani razu. Chyba.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne forum o Krzysztofie Ibiszu Strona Główna -> ARTYKUŁY Z PRASY Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin